Uczestnicy: Jarek, Jasiek, Marcin, Radek, Tomek

Absolutne hity wyjazdu:
a) ośrodek YMCA, teraz sportowo-młodzieżowy, gdzie na stołówce dostaliśmy ciepłą herbatę, resztki śniadania (sałatka jarzynowa, szynka, masło i chleb) resztki z ogniska (kiełbasy pieczone) i keczup i musztardę 😉 to wszystko za darmo 😀
b) I Mistrzostwa Trampa w Zjeździe na Karimatach

Ale po kolei…

Rano przetrzymaliśmy pociąg z Chabówki do Rabki, by podjechać te 2 kilometry 🙂 potem dwukrotny przejazd busem, w Mszanie Dolnej przesiadka, zakupy zrobiliśmy w miłym sklepie (tj. miła sprzedawczyni była, jednemu panowi kanapkę z serem zrobiła – pkroiła bułkę, włożyła plasterek seru i gotowe)

Z Rzek wyszliśmy 8.20, sypał śnieg i nieziemsko pizgało z boku. Szlak nieprzetarty, ale dużo śniegu nie było i był bardzo lekki. Na Jasieni stanęliśmy jakieś 2 g. później, a na Mogielicy (na podejściu długim dosyć się rozciągnęliśmy) 12.15, i siedzieliśmy do 13. Okazało się, że Jaśkowi już tylko Ślęży brakuje do Korony Polski, i zaczęło się trochę rozjaśniać – ale chmury zostały.

Wyjście z Rzek
W drodze na Jasień

Na Mogielicy
Na zejściu z Mogielicy
Na zejściu z Mogielicy

W 1.15 zeszliśmy do Jurkowa, gdzie przy oranżadzie i posiłku Marcin Be zadecydował, że olewa Ćwilin, i jedzie stopem na Gruszowiec. Oszczuplona grupa wyszła podbić Ćwilin o 14.50. podejście niczym na Wielką Sowę, na końcowym kilometrze czy półtora prawie że po płaskim szliśmy, a szczyt nie chciał się zjawić. Byliśmy wreszcie o 16.10, o zmroku, i podziwialiśmy piękne widoki na Gorce i na Mogielicę (nawet Żywiecki było widać, co przy naszych warunkach pogodowych wielkie słowo). Dzięki podejściu, nieco wkurzającym, góra zyskała od nas mianę Cwelin.

Szlak Cwelin-Gruszowiec przyszło nam pokonać po ciemku. Jest to niezwykle strome zejście, 400 m na 2 km. W pewnym momencie było widać samochodów pod nami, jakbyśmy stali na tarasu widokowym PKiN… 😉 tylko wyżej

Na Ćwilinie

Wszyscy zaliczyli upadek na pośladki, Radek temu zaprzeczył, ale świadkowie naoczni byli innego zdania 😀 Ale bez większych strat udało nam się zejść na Gruszowiec, gdzie w Barze pod Cyckiem Marcin już niecierpliwie nas czekał 🙂 Siedzieliśmy tu do 17.45.

Po piwku i posiłku udaliśmy się do ośrodka (18.15), gdzie przyznano nam pokój (ba, „apartament”), gdzie było tak 10 stopni… około… więc po tym, że grupa siedząca w jadalni poszła się modlić, zaokupowaliśmy kominek na dole i zaczęliśmy suszyć rzeczy. Po ósmej pani nam zwróciła uwagę, że nasze skarpetki i buty śmierdzą, i żebyśmy je zabrali, bo zaraz rekolekcjonerzy przyjdą i będą jeść kolację (określiła to mianem „agape”, pewnie żeby nas postraszyć). Ale nic strasznego, ludzie byli mili i chcieli nas częstować, a pani schroniskowa się zlitowała nad nami, popytała się, i okazało się, że w budynku obok (ogrzewanym!!!), gdzie grupa mieszka, jest jeszcze wolny pokój na 4 osoby. Przenieśliśmy się więc, przed 22, po długim przekonywaniu Jaśka. A o wiele lepiej się spało w miarę cieplutkim pokoiku.

W nocy wiał chyba wiatr halny, bo topiło się wszystko, z dachu padały wielkie kawałki śniegu, a rano było wszędzie mokro.

Pobudka pomiędzy 5.30 a 6 (tak, Pawle, wszyscy wstali!), i o 7 dokładnie wyszliśmy. Potem był opisany wyścig na stoku narciarskim, a na dole umorzone łzy z oczu na widok opuszczonej linii kolejowej i stacyjki, gdzie urządzono… wypożyczalnię nart 🙁

W Kasinie Wielkiej
W Kasinie Wielkiej

Po przejściu przez Kasinę Wielką tuż przed podejściem na Lubogoszcz urządziliśmy krótką przerwę. Zaczęliśmy podchodzić o 8.25, a na szczycie byliśmy (już nie rozciągając się, Marcin szedł z przodu i torował mokry śnieg) o 9.25. Na Kozim Bródku urządziliśmy konkurs śpiewacki, najpierw były psalmy, a potem praczki, i nawet padł pomysł utworzenia „Śpiewnika z butelką”, z dedykacją dla mężczyzn, co nie umieją śpiewać, ani grać na niczym, ale różne trunki lubią (tzw. schnapsbaritony ;). Na zejściu przypomniał się Mikołajek, który już nam towarzyszył do końca dnia 😀

Przerwa na Lubogoszczy

Na stokach Lubogoszczy zagościliśmy w „łajemsijyj”, o czym było już wyżej. Postanowiliśmy kiedyś wpaść we większym gronie 🙂

Przed Kasinką Małą pojawiły się pogłoski dywersji, ale nikt się w końcu nie odłączył, i razem podjęliśmy wyzwanie wejścia z doliny Raby (370 m npm.) na Szczebel (976 m npm.). Po luzowym początku wyrypa: Szczebel się zaprezentował niczym Lackowa, łapaliśmy za gałęzie, kamienie, na prawie pionowym odcinku wejścia na grzbiet. Potem było już nieco lżej, szliśmy długo-długo przez różne formacje skalne, rozmawiając o życiu 🙂 i wiadomo o czym 😉 W pewnym momencie nawet Tatry było widać. Wszędzie było mokro, śnieg był strasznie ciężki, a pod nim płynęła woda, na 900 metrach najbardziej.

Po 14 byliśmy na górze, i po krótkiej przerwie zaczęliśmy schodzić nieprzetartym czarnym szlakiem przez Mały Szczebel i Zimną Dziurę. Mimo momentalnych obaw o życie (było stromo!) dotarliśmy do jaskini, gdzie Jarek nawet wlazł (był w Zimnej Dziurze!! :D), a potem, opowiadając różne kawały, zeszliśmy do szosy (a mi się „udało” wywrócić na gałęziu i zabłocić tyłek i lewą rękę…). Stopa nie złapaliśmy, więc byliśmy o 16.15 na skrzyżowaniu w Łopniu, i w ciągu 10 minut podjechał autobus, który nas zabrał do Krakowa. Zjedliśmy w barze nieopodal dworca pyszne acz małe pierogi, udaliśmy się do pociągu, gdzie stosując terror psychiczny (grożąc śmierdzącymi skarpetkami) udało się chłopakom wygonić pana z przedziału (nie chciał poczekać na weryfikację pogłosków o zapachu naszego ubrania :D), i do Warszawy jechaliśmy sami, w takim smrodzie, że nawet na korytarzu się czuło…

Wyjazd był fajny, już myślę o kolejnym w Beskid Wyspowy, no i oczywiście: kto nie był, niech żałuje!! 😀

Tomek Dombi

Mój komentarz: w sobotę o 7:30 rano odbyły się I Mistrzostwa Trampa w Zjeździe na Karimatach.

Otóż na wyjściu z Jurkowa znalazłem jabłuszko. Takie do zjeżdżania, leżało sobie w rowie. Więc zabrałem z myślą o zejściu z Ćwilina (może lepiej powiedzieć – „północnej ścianie”)?

Szlak do Kasinki z Ośrodka Rekolekcyjnego pod Śnieżnicą prowadzi przez calutki stok narciarski… Rano wyszliśmy na rzeczony stok, świeżo poratrakowany. Elegancko przygotowany, a my mamy zejść 200-300 w dół. Od razu wyjąłem moje jabłuszko i błyskawicznie pognałem na nim z plecakiem w dół. Ale to był pęd!!! Coś niesamowitego! Marcin z Jarkiem nie mieli jabłuszka, ale Jarek miał karimatę, więc siedli we dwóch i sruuuuu w dół. Czekałem na nich w połowie drogi z aparatem!!!

Tomek z Jaśkiem niestety spalili próbę (karimata Tomka jest za mało sztywna i za bardzo zniszczona i musieli zejść na piechotę ze stoku…)



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.