Kiedy 3 marca podczas MŚ w Oslo w wywiadzie dla TVP Adam Małysz ogłosił zakończenie kariery po sezonie, nie wahaliśmy się ani chwili. Musieliśmy być na zakończenie sezonu w Planicy – na słynnej mamuciej Velikance, do niedawna największej skoczni na świecie.
Wyjazd do Słowenii odbył się od A do Z na wariackich papierach. W czwartek po pracy wyruszyłem do Warszawy, gdzie spotkałem się z Karolem, Wilkiem i Dylem. We czwórkę wyjechaliśmy z Warszawy o 18:00 i po całej nocy na polskich drogach, czeskich i austriackich autostradach dojechaliśmy skoro świt do Słowenii. W sam raz żeby się zdrzemnąć przed pierwszym z trzech konkursów, który zaczynał się o 13:00. Jeszcze tego samego dnia o 23:00 do Słowenii doleciała Bogna.
W tamten słoneczny weekend dwaj polscy skoczkowie byli w formie. Daleko szybował i Małysz, i Stoch. Choć w sobotę drużynowo Polacy zajęli 5 miejsce, w niedzielę byli mocni. Małysz wylądował na trzecim miejscu, drugie miejsce zajął Słoweniec Robert Kranjec, a wygrał po raz trzeci w sezonie – Kamil Stoch! Dzięki fatalnemu występowi Andreasa Koflera Małysz niespodziewanie wskoczył na trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
To był niezapomniany weekend, wart każdego z prawie czterech tysięcy przejechanych kilometrów.
I do dziś dźwięczy mi w uszach „Leć Adam, leć!”