Dzięki podróżowaniu autostopem często może trafią się nam coś zaskakującego. Kiedyś w Gruzji kierowca zaproponował nam rozbicie namiotu w ogródku obok klatki z niedźwiedziami. W Armenii przez granicę przewiózł nas prawdopodobnie przemytnik – do dziś nie widziałem większego zwitka studolarówek, niż ten z jego kurtki. Z Jeleniej Góry podróżowaliśmy z wesołą ekipą wozem transmisyjnym TVP. Libański pułkownik zaprosił nas na śniadanie w wiosce Cedars, które do stolika na tacy zaserwował nam później jego adiutant.
Dwa dni temu otrzymaliśmy niezwykłe zaproszenie w okolicach Mayongu na wyspie Bali. Po kilkunastu kilometrach wspólnej podróży dialog brzmiał mniej-więcej tak:
– Moja siostra nie mówi po angielsku, ale bardzo chciałaby zaprosić Was do naszego domu.
– Dziękujemy! Byłoby nam bardzo miło, ale nie chcielibyśmy się narzucać…
– Proszę zatrzymajcie się u nas. Napijemy się kawy, potem weźmiemy udział w uroczystości.
– Uroczystości…?
– Tak, tradycyjnej balinezyjskiej uroczystości. Będzie dużo gości i zobaczycie nasze zwyczaje.
– Byłoby cudownie. Dziękujemy. A co to dokładnie za uroczystość?
– Uroczystość kremacji.
(patrzymy zdębiali na siebie)
– Chodżcie, chodżcie, będzie dużo ludzi, poznacie moją rodzinę! Zrobimy Wam dobrej kawy!
Spędziliśmy w gościnnym domu w Mayongu około dwóch godzin. W trakcie dowiedzieliśmy się, że chodzi o kremację wujka, który zmarł dwa miesiące wcześniej. Przydomowe podwórko zmieściło jakieś trzydzieści osób. Wszyscy żartowali i byli dość zrelaksowani jak na powód spotkania. Może dlatego, że „wujek był już dość stary”. Panie wyplatały tradycyjne ozdoby z papieru, panowie zachwycali się naszym aparatem fotograficznym. Silny podmuch wiatru naderwał blaszany dach, który jednak szybko naprawiliśmy dorzucając na blachę bambusowe kije. Na koniec, zostaliśmy poczęstowani szaszłykiem z mielonej wieprzowiny i kokosa, do tego czymś w rodzaju polskiej kaszanki zawiniętej w liście. Madu, który nas zaprosił, opowiedział nam o szkołach i opiece zdrowotnej na Bali. Postanowiliśmy się pożegnać zanim rodzinna uroczystość się rozwinie… Wymieniliśmy się mailem z Madu i uścisnęliśmy dłonie wszystkim zgromadzonym na podwórku, po czym ruszyliśmy drogą z plecakami licząc na stopa do wsi Munduk w pobliskich górach.
Tym razem już bez nietypowych zaprosin, spotkaliśmy za to bardzo sypatycznego szefa policji…
A czy wiecie dlaczego wujek czekał aż dwa miesiące na kremację? Ja WIEM i powiem Wam jak się do Was wybiorę z wyzytą w styczniu – służbowo będę w okolicy więc nadłożę 100 km by Was odwiedzić:)!!!! Dzięki za kartkę. Wisi na naszej międzynarodowej lodówce:)!m&m