Justyna Kowalczyk wielokrotnie podkreślała, że zawody Pucharu Świata w estońskim miasteczku Otepää to jej ulubiona impreza sezonu. Do Otepää z Augustowa jest bliżej (620 km) niż do Jakuszyc (750 km), planowaliśmy więc wybrać się tam na zawody już dwa lata temu. Coś stanęło na przeszkodzie, zostaliśmy w domu. Później z żalem oglądaliśmy w telewizji jak Kowalczyk wygrywała dwa razy. W tamtym sezonie miała niesamowitą formę i po raz ostatni zdobyła Puchar Świata.
Rok później w roku olimpijskim karuzela PŚ ominęła zarówno Jakuszyce jak i Estonię. W sezonie 2014/2015 Otepää znalazła się ponownie w kalendarzu FIS, lecz słaba zima dawała się we znaki nawet tak daleko na północy. Na początku stycznia nie było wiadomo, czy impreza nie zostanie odwołana. Wreszcie w połowie stycznia sypnął porządnie śnieg i organizatorzy ogłosili, że zawody są pewne. Załadowaliśmy więc biegówki na dach i ruszyliśmy w piątek po pracy na północ, wraz z Anią i Michałem.
Zawsze z przyjemnością odwiedzamy Estonię, kraj skandynawski podszyty duchem słowiańskim, lecz polubiliśmy ją jeszcze bardziej w tym roku, kiedy odkryliśmy, że Estończycy mają fioła na punkcie biegówek. W kraju z milionem mieszkańców na zawody stawił się 10-tysięczny tłum, czyli prawie 1% ludności kraju. Jeżdżąc po estońskiej wsi przez dwa dni spotkaliśmy trzy razy więcej osób na nartach niż bez nart. Biegały dzieci, rodzice i dziadkowie – wszyscy dużo szybciej i bardziej stylowo niż my. W osadzie Kääriku, w której mieszka niecałe sto osób, wybudowany jest stadion do narciarstwa biegowego; wieczorem trasy są oświetlone; oświetlona jest też piętnastokilometrowa trasa łącząca Kääriku z Otepaa. Sześćdziesięciotrzykilometrowy Tartu Ski Maraton, jeden z największych biegów narciarskich na świecie (należy do cyklu Worldloppet; odpowiednik polskiego Biegu Piastów), gromadzi kilkanaście tysięcy uczestników.
Choć Estończycy jako nacja niewątpliwie lepiej jeżdżą na nartach niż Polacy, nie przebiją nas jednak w kibicowaniu. Na trybunach należeliśmy do najbarwniej ubranych kibiców – pomalowane twarze, biało-czerwone czapki mikołajów, szaliki, flaga. Oprócz nas równie zachwycali kibice siedzący w wozo-jacuzzi; balii ogrzewanej ogniem, raczący się rumem zaledwie kilka metrów od trasy zawodów. Zarówno ich, jak i nas wyłapywały telewizyjne kamery. W sobotę Bogna trafiła do estońskiej telewizji; w niedzielę kilkakrotnie pokazywano nas w transmisji co wywołało lawinę SMSów z kraju „jeeeest, widziałem”, „Radek, czy mi się wydaje czy właśnie pokazali Was w telewizji?”.
W sobotę wszyscy polscy biegacze, niestety łącznie z Justyną Kowalczyk, odpadli w eliminacjach i ćwierćfinałach sprintu. Tym piękniejszą niespodziankę sprawiły w niedzielę sztafeta męska (awans do finału) oraz kobieca (trzecie miejsce). Trzecie miejsce Justyny Kowalczyk i Sylwii Jaśkowiec to było pierwsze w tym sezonie polskie „pudło”, i niestety ostatnie jak do tej pory. Dziewczyny były bardzo szczęśliwe ze sprawionej niespodzianki i tryskały energią. My jako jedyni widoczni Polacy w estońsko-skandynawskim tłumie darliśmy się na trybunach wniebogłosy. Najpiękniejszym momentem w całym wyjeździe było kilka minut, kiedy udało się nawiązać coś na kształt polskiego porozumienia – my wiwatowaliśmy jak najgłośniej się dało, dziewczyny ciągle nam odmachiwały. Na koniec Justyna Kowalczyk usiłowała nawet dorzucić do nas bukiet, ale niestety dostał się w niepowołane ręce kilka rzędów niżej…
Oby dorzuciła do nas swój zwycięski bukiet za rok.