W kwietniu udało nam się wybrać z Witkiem i Marcinem na skitury – jak za starych, dobrych czasów, bo w tym składzie w górach nie byliśmy razem od… 2008 roku, czyli pięciu lat.
Do Zakopanego dotarliśmy o drugiej w nocy, z drobnymi przestojami w Poroninie (Witek: „Ten kierowca z naprzeciwka to mrugał, czy tylko wyskoczył na wyboju?” Radek i Marcin: „Nie… to tylko wybój”).
Wciągnęliśmy się na Kasprowy Wierch i po zjeździe z Beskidu na Halę Gąsienicową rozpoczęliśmy podejście na Zawrat. W Tatrach w sobotę 20 kwietnia odbywały się największe zawody skitourowe w Polsce, czyli XVI Memoriał Piotra Malinowskiego w skialpiniźmie. Trasa zawodów była iście rzeźnicka:
Trasa kategorii sportowych prowadziła więc z Hali Gąsienicowej na Liliowe do Świnickiej Przełęczy, skąd rozpoczynał się zjazd zabezpieczony linami w stronę Czerwonych Stawków, drugie podejście prowadziło na Karb a następne przez Zmarzły Staw i przez Zawrat na Mały Kozi Wierch. Pod Małym Kozim zawodnicy zdejmowali raki (wcześniej założyli je w Zawratowym Żlebie), zakładali narty i zjeżdżali do „kamienia” pod progiem Pustej Dolinki. Ostatnie podejście częściowo zabezpieczone linami poręczowymi prowadziło na Kozią Przełęcz skąd rozpoczynał się zjazd przez Czarny Staw pod Schronisko Murowaniec gdzie usytuowana była meta. (za http://pza.org.pl)
Dotarliśmy ponad Czarny Staw rychło w czas, aby obserwować jak większość zawodniczek i zawodników zjeżdżających na pełnym gazie wywala się z hukiem na lawinisku ukrytym za przewyższeniem. Zajadaliśmy domowej roboty suszoną wieprzowinę, obserwując kraksę za kraksą.
Żarty żartami, ale żeby pokonać taką trasę w tak krótkim czasie, trzeba nie tylko posiadać świetne umiejętności, ale i rewelacyjną kondycję.
W międzyczasie minęły nas ostatnie niedobitki zawodników i rozpoczęliśmy „właściwe” podejście na Zawrat. Załamała się pogoda i zaczął mocno sypać śnieg. Gdyby nie wyraźne ślady po zawodach, podjęlibyśmy decyzję o zejściu.
Ostatnie 200 metrów podejścia było koszmarnie wyczerpujące: narty przytroczone do plecaków, wykuwanie stopni w głębokim śniegu, na każdy krok trzy-cztery uderzenia w śnieg.
Kiedy weszliśmy wreszcie na Zawrat byłem mocno wyczerpany. Na szczęście delikatnie się przejaśniło, i po posileniu się herbatą i czekoladą zaczęliśmy łagodny i łatwy zjazd do Piątki.
Noc w ośmioosobowym pokoju pozostanie niezapomniana – śmierdzące skarpety, etatowi chrapacze, piętrowe przewracające się łóżka – było sporo śmiechu.
W nocy mocno wiało i sypało, a nad ranem pogoda nie rozpieszczała, zdecydowaliśmy się więc zrealizować wariant minimum, i wrócić do Zakopanego trasą, którą przyszliśmy w sobotę.
Zjazd z Zawratu w kierunku Hali Gąsienicowej był jak do tej pory najtrudniejszym, a na pewno najbardziej wyczerpującym fizycznie zjazdem, jaki udało nam się pokonać. Na tyle trudnym, że zeszliśmy pierwsze 100 metrów żlebu.
Dotarcie spod Czarnego Stawu na Kasprowy Wierch było na koniec tylko formalnością, a zjazd nartostradą (21 kwietnia!) do samych Kuźnic czystą przyjemnością. Późnym wieczorem dotarliśmy do Warszawy.