Ci z Was, którzy czytali naszego bloga z Indii, być może pamiętają w szczegółach nasze przygody z wysyłaniem motocykla z Gurgaonu do Chennai. Pozostałym przypomnę – nasz motocykl został skradziony przez pracowników firmy transportowej, i odzyskaliśmy go dopiero dzięki uprzejmości naszego kolegi, który „podnajął” za 50 dolarów innego kolegę policjanta po służbie i razem wymusili oddanie dwukołowca.
Wygląda na to, że przygody motocyklowe nas nie opuszczają. We wrześniu wybraliśmy się na tydzień na Cypr i zamiast smażyć się nad morzem zdecydowaliśmy się zorganizować road-trip. Motocyklowy oczywiście. Po buszowaniu w internecie wybór padł na małą wypożyczalnię Pentaras w Paphos i turystyczno-terenową Hondę XR400. Cena – stówka za dzień, czyli tyle co za samochód – lecz przecież nie ma nic przyjemniejszego niż szybka jazda motocyklem w gorącym śródziemnomorskim klimacie!
Cypr znakomicie nadaje się na zwiedzanie motocyklem. Wyspa jest szeroka na 80-100 km i długa na 200-250 km. Łatwo ułożyć trasę, na której co kilkanaście kilometrów będą czekały nas atrakcje – klasztory, punkty widokowe, malownicze plaże – trasę poprzeplataną oczywiście wizytami w kawiarniach z małą czarną cypryjską kawą. Motocyklom sprzyja zabudowa – w niektórych górskich wioskach uliczki są tak strome i wąskie, że nawet doświadczony kierowca mógłby czuć się nieswojo wjeżdżając między domy samochodem. Wreszcie w razie potrzeby zawsze można uciec z bezdroży na sieć nowoczesnych autostrad i w trymiga wygodnie pokonać duże odległości.
Ciemna strona
Nasza podróż przebiegała bez problemów, aż drugiego dnia wieczorem zaparkowaliśmy motocykl w małej górskiej wiosce Pedoulas w masywie Troodos. Tak jak przedtem silnik motocykla dobrze pracował, tak tym razem zdechł. Na amen. Wsparty przez Luisa – właściciela lokalnej restauracyjki Pod Platanami – oraz Andreasa – emerytowanego wykładowcę politechniki – po godzinie grzebania przy maszynie postawiliśmy diagnozę – problem z akumulatorem. Najbliższy sklep z akumulatorami motocyklowymi: w stolicy Cypru, Nikozji, siedemdziesiąt kilometrów dalej. Najbliższy mechanik – dwadzieścia kilometrów dalej po drugiej stronie masywu. Wypożyczalnia motocykli – osiemdziesiąt kilometrów w Paphos.
Po rozmowach telefonicznych z właścicielem wypożyczalni zapadła decyzja – kolejnego dnia z samego rana wypożyczalnia podstawia inny motocykl do Pedoulas, w końcu to tylko półtorej godziny jazdy z Paphos (kolejna motocyklowa zaleta Cypru, w razie awarii wszędzie blisko…).
W dobrych nastrojach udaliśmy się na kolację do knajpki Luisa. Zapadł wieczór, raczyliśmy się winem siedząc pod platanami. Jakież było nasze zdziwienie (nasze, Luisa, Andreasa) podczas kolacji, gdy jakiś kolejny facet z Paphos zadzwonił do Luisa, że jednak zmiana planów i będziemy naprawiać motocykl na miejscu. Mechanik z wioski obok przyjedzie za dwie godziny – czyli o 22:00 – z nowym akumulatorem i naprawi motocykl od ręki. Świetnie! – pomyślałem, problem będzie z głowy już dzisiaj.
W ten sposób o 22:00 poznałem Argirisa.
Po krótkich oględzinach Argiris potwierdził, że padł akumulator i ku mojemu zdziwieni zaczął szykować się do załadowania motocykla na tył swojego pickupa. Halo, halo, zaraz! Przecież nie taka była umowa z facetem z Paphos! Po raz kolejny sięgam za telefon. Facet z wypożyczalni twierdzi, że mam oddać motocykl Argirisowi, który zawiezie go do swojej wioski oddalonej o kilkanaście kilometrów, w nocy spróbuje podładować akumulator i jutro po pracy jeśli „może” wszystko będzie OK, to „może” dostaniemy sprawny motor z powrotem. A jeśli nie będzie OK, to trzeba będzie pojechać do Nikozji po nowy akumulator, co zajmie trochę więcej czasu. Tak czy siak mam zapłacić 50 euro za naprawę.
Wszystko to pachniało mi dwoma straconymi dniami z urlopu, więc grzecznie podziękowałem za ofertę i poprosiłem o podstawienie nowego motocykla kolejnego dnia. Zgodnie ze wcześniejszą umową.
Mężczyzna, z którym rozmawiałem, eksplodował ze złości. Dawno nie słyszałem, żeby ktoś tak głośno wydzierał, za przeproszeniem, ryj. „Za kogo ty się masz!!! Czy wiesz z kim rozmawiasz?! Jestem szefem właściciela wypożyczalni (!). Nie interesuje mnie, co ustalałeś wcześniej. Nie jesteś w swoim kraju, tu są inne zasady! Zrobisz to co ci każę albo w innym razie powiadam kolegę z policji, że ukradłeś mi motor, i tak łatwo z Cypru nie wyjedziesz„. I tak dalej. Trzymając słuchawkę z dala od ucha i przysłuchując się jego monologowi rozważałem różne za i przeciw. W końcu uznałem (w międzyczasie przez dobre kilka minut, trudno uwierzyć, jegomość dalej darł się do telefonu), że przy siedmiu dniach urlopu szkoda sprawdzać, czy pogróżki mają pokrycie czy nie. Tym bardziej, że konfiguracja z „szefem właściciela wypożyczalni” śmierdziała jakąś mafijną strukturą, no i uroczy szef właściciela miał dane naszej karty kredytowej.
Zrobiłem więc dobrą minę do złej gry, razem z Argirisem załadowaliśmy motocykl na pickupa, i lekko podminowany wróciłem pod platany do Bogny, Luisa i Andreasa.
Jasna strona
W życiu warto czasami dostać w tyłek, żeby bardziej docenić miłe rzeczy, które się nam przytrafiają. Podobnie w naszych podróżach, nieliczni źli ludzie, których spotykaliśmy na drodze, pozwalali nam skrzyżować ścieżki z wieloma życzliwymi osobami. Po wypadku samochodowym kierowca w Gruzji szantażował nas z bronią – tej samej nocy w górach poznaliśmy Tamo z Tbilisi, z którą Bogna wymieniała korespondencję przez kilka lat. Pamiętna przygoda z motocyklem w Indiach – jak bardzo pomogli nam wtedy Pritesh, Shrikhant i Aman!
Gdyby nasz cypryjski motocykl się nie zepsuł, prawdopodobnie nigdy nie poczulibyśmy prawdziwej atmosfery w wiosce Pedoulas. Nie spędzilibyśmy leniwego poranka Pod Platanami przy słodkiej cypryjskiej kawie obserwując jak emeryci zbierają się przy stołach na całodzienne gry w karty. Nie obserwowalibyśmy żony Louisa, jak wytrwale zawija dolmę. Prawdopodobnie przegapilibyśmy dwa małe, lecz urocze monastyry Pedoulas. Nie siedlibyśmy na murku czekając na otwarcie muzeum, obok jedzących drugie śniadanie rozkosznie leniwych budowlańców („we? government officials! very good job!„). Nie zobaczylibyśmy, jak właścicielka naszej kwatery objeżdża wioskę w mundurze… policjantki. Nie odwiedzilibyśmy biura obsługi klienta zakładu energetycznego w Kakopetrii, gdzie w ciągu dnia Argiris pracował na etacie. Nie poznalibyśmy w domu Argirisa jego miłej żony z Rumunii. Ba, w życiu nie przypuszczalibyśmy nawet, że niedaleko wioski Evrychou znajduje się cypryjskie Muzeum Kolejnictwa – niewymienione w żadnym przewodniku. W końcu w szczycie rozwoju kolejnictwa na Cyprze było tylko 122 km torów – wąskotorówki – a ostatni pociąg odjechał bagatela, w 1951 roku, dwadzieścia trzy lata przed wojną z Turcją.
Z w miarę sprawnym motocyklem ruszyliśmy w stronę Nikozji, cypryjskiego Berlina rodem sprzed upadku Muru. Trudno uwierzyć, że czterdzieści lat (1974 r.) po wojnie cypryjsko-tureckiej miasto nadal jest podzielone zasiekami. Na szczęście od kiedy w 2003 roku otwarto w Nikozji pierwsze na wyspie przejście graniczne, stosunki między okupowaną przez Turcję Północą (Turecka Republika Cypru), a południową Republiką Cypru normalnieją. Dziś przejść granicznych na wyspie jest kilkanaście, a posterunek graniczny otwarto również na głównym deptaku w Nikozji, dzięki czemu nie trzeba już sztucznie nadkładać trzech kilometrów dookoła murów Starego Miasta, aby pokonać dystans stu metrów z jednego końca deptaka na drugi.
Mniej skojarzeń z normalnością budziła w nas wizyta w drugim dużym mieście po stronie tureckiej. Miasto, otoczone imponującymi murami obronnymi; miasto, o którym legenda mówi, że za Wenecjan miało 365 kościołów; przepiękne Stare Miasto Famagusty, bo o niej mowa, zlewa się nad brzegiem morza z ruinami Waroszy. Varosha przed 1974 była największym cypryjskim kurortem, który wojna zamieniła w miasto duchów.
Byliśmy zszkokowani, patrząc na (głównie brytyjskich) turystów, spędzających czas na plaży w cieniu ruin hoteli, zaraz obok wojskowych zasieków. Życie na plaży toczyło się jak codzień, tak jakby betonowe dziesięciopiętrowe ruiny były palmami. Nikt nie przejmował się wypoczywając obok tak drastycznego pomnika ludzkiej nienawiści.
Naszym przewodnikiem po Famaguście był cypryjski Grek Simon. Simon zabrał nas swoim trzydziestoletnim białym mercedesem na stopa z pobliskiego przejścia granicznego. Poprosiliśmy go, aby podrzucił nas tylko kilka kilometrów do centrum miasta, ale że miło nam się rozmawiało, a on sam wybrał się tego dnia na wycieczkę na stronę turecką, postanowił poświęcić nam czas i pokazał nam swoje ulubione zakamarki Starego Miasta. Nie mogliśmy trafić na bardziej elokwentnego przewodnika niż Simon! Szczególnie zainteresowany był historią, a jego ulubionym miastem była Famagusta. To połączenie powodowało, że Simon znał, i potrafił w szczegółach opowiedzieć, o każdym zakamarku Starego Miasta.
Pod drugiej stronie granicy z żalem rozstaliśmy się z Simonem. Popatrzyliśmy w ślad za jego białym mercedesem, po czym odebraliśmy naszą białą Hondę od wiejskiego sklepikarza. Sklepikarza, który ładnych kilka lat wcześniej odwiedził Polskę wraz z drużyną Anorthosisu Famagusta (grali z Legią w Pucharze UEFA)… ale to już inna historia.
PS. Motocykl po raz kolejny odmówił nam posłuszeństwa i ponownie problem z ładowaniem akumulatora pojawił się na przedmieściach Larnaki, oczywiście w piątek blisko zmierzchu. Szef właściciela wypożyczalni, jak zwykle wściekły jak osa, ale już chyba lekko zrezygnowany, poprosił nas o podanie, gdzie dokładnie jesteśmy. Zagailiśmy po angielsku dwóch przechodniów, prosząc żeby wyjaśnili po grecku szefowi nasze położenie. Ku naszemu zdumieniu, jeden z nich zaczął tłumaczyć do telefonu naszą lokalizację, ale… po angielsku. Przed odejściem wręczyli nam gazetkę wychwalającą zalety zostania Świadkiem Jehowy.
Robiło się ciemno, zapaliły się latarnie uliczne. Czekając na kolejnego mechanika siedliśmy na krawężniku, otworzyliśmy gazetkę. Spojrzeliśmy na nagłówek, potem na siebie, i jeszcze raz na nagłówek. Tytuł brzmiał: „Byłem zagubiony, ale On mi pomógł”.
Świetny wpis!
Ale dodaj przynajmniej opinię na temat tej wypożyczalni, żeby inni nie mieli takich przejść 🙂
No ale co naładowali ten akumulator i Wam odstawili motor ? Bo tak trochę przeskoczyłeś wątek.
Argiris podładował akumulator u siebie w domu w górskiej wiosce oddalonej o 20 km, odebraliśmy motor następnego dnia popołudniu… Niestety niecałe dwa dni później problem się powtórzył i akumulator wymieniliśmy już w Larnace na nowy.