Kampus MDI to kropla porządku w morzu choasu. Terenu pilnuje liczna ochrona, wyłapująca wszelkie nieprawidłowości – łamanie dresscode’u w bibliotece (krótkie spodnie zakazane), wnoszenia laptopa tam, gdzie nie wolno, itp. Budynki MDI są zadbane, codziennie sprzątane, większość z klimatyzacją, dookoła ciągną się hektary przystrzyżonych trawników, na których w różnych miejscach wybudowano boiska do siatkówki, badmintona, piłki nożnej. Trawniki są oczkiem w głowie administracji kampusu, która rok temu kazała wybetonować i zmniejszyć znacznie boisko do krykieta, wokół którego szczególnie w porze monsunu tworzyły się olbrzymie kałuże błota. Więc jak można się domyślić zbyt mało osób gra tu w piłkę nożną, żeby zniszczyć trawnik.
Za przywilej przebywania w tych sterylnych warunkach przez dwa lata na studiach drugiego stopnia kandydaci płacą 900.000 rupii, czyli około 45.000 zł, kwotę olbrzymią jak na standardy indyjskie. Ale wszyscy wiedzą, że MDI to ścisła czołówka w całym kraju. Akinsh, który pomagał mi wczoraj zrobić 3-godzinną rejestrację na policji, przyjechał tu aż ze słynnego Bangalore, które ma przecież świetną szkołę biznesu i jest dynamicznie rozwijającym się miastem nowych technologii. Jak twierdzi, MDI to świetna inwestycja. Już po uzyskaniu dyplomu inżyniera miał oferty pracy za 30.000 rupii, a po ukończeniu anglojęzycznego MDI liczy na przynajmniej półtora razy tyle.
Student MDI ma więc motywację, żeby ciężko pracować. I pracuje – cztery semestry w roku bez żadnych przerw. W niedzielę kończy sesję, w poniedziałek zaczyna kolejny semestr. Ciężko studiuje do późnych godzin nocnych, a umożliwia mu to biblioteka otwarta do północy w tygodniu i 22-ej w weekendy. Nie ma czasu, ani pieniędzy na rozrywki. Śmiało mogę powiedzieć, że studenci MDI prezentują dużo wyższy poziom niż studenci SGH, są solidni, pomocni, otwarci i ciekawi świata. To przyszła elita finansowa i intelektualna Indii, i na taką są szkoleni.
Przychodzi jednak moment, kiedy student MDI musi wyjść ze sterylnego kampusu, zrzuca z siebie koszulę i krawat, przechodzi z angielskiego na hindi albo swój język regionalny. Następuje zderzenie rzeczywistości uczelnianej albo z wymiany zagranicznej z brudną hinduską ulicą, wyciągającą po rupie czarne łapska na każdym kroku. Mój brodaty sąsiad z akademika twierdzi, że bardzo go drażni brud uliczny i stara się nie wyrzucać śmieci za siebie, tylko donieść je do najbliższego śmietnika (czyli de facto z powrotem na MDI). Zdarza się jednak, że po kilku godzinach noszenia puszki w ręku ma dość, i rąbnie to na chodnik jak za dawnych czasów. Nie je w przypadkowych miejscach, bo jest tam brudno, sprzedawcy nie myją dokładnie rąk, i można złapać wszelkiego rodzaju choroby.
Z kolei Akinsh twierdzi, że otrzymał dzięki wysiłkowi rodziców wspaniałą edukację, że jest coś winien innym pokoleniom i na bazie tego chce zmieniać Indie na lepsze i bardziej nowoczesne. Że to jest cel większości studentów.. Kiedy obserwuję jednak w Gurgaon biurowce Adidasa, Citibanku, centra handlowe oblepione ze wszystkich stron slumsami, hinduskich biznesmenów jeżdżących klimatyzowanymi SUV-ami od klimatyzowanych apartamentów do klimatyzowanego wieżowca i patrzących z niesmakiem na biedniejszych od siebie, mam wątpliwości, czy nowoczesność prędzej czy później nie przegra w Indiach z mentalnością.
Student MDI nie pójdzie do pracy w kiepsko płatnej administracji, tylko do biznesu, bo w Indiach najważniejsza jest rodzina, a to rodzina sfinansowała jego studia. To jej jest coś winien. Poza tym absolwent MDI jest głównie produktem kultury zachodniej. Tych studentów jest garstka, a morze biedy atakuje nowoczesność i kampus ze wszystkich stron. Jak dla mnie ich walka jest beznadziejna i skazana na porażkę.
Akinsh jako student pierwszego semestru ma jednak prawo do bycia idealistą.
Nic nie poradzisz Indie. Choć ja wolę chyba tak niż, gdyby biedę i bród mieli chować pod dywanik albo za murem.
Zmienić Indie, ale jak? Polskę trudno jest zmienić, a co dopiero Indie.
Co do idealizmu, to u nas moda na „szklane domy” też była :).
Spokojnie.
Oni moga sobie uczyc sie, pracowac, a pewnej mentalnosci sie nie przeskoczy.
Z jednej strony mamy elite, ktora pokonczyla zachodnie Uczelnie, ma grube pieniadze i.. jest calkowicie odcieta od rzeczywistosci za oknem „klimatyzowanego apartamentu”, jak to dobrze napisales. Oni innych traktuja jak zero (prawie jak we Francji przed rewolucja:P Tak teraz w klimacie ksiazke czytam i mi sie przypomnialo:P).
Ale tam jest mniej wiecej tak wlasnie. Czlowiek jest wart tyle, ile zarabia. A ze zarabia jakies 600 brudasow, sorry – rupii, miesiecznie, to i niewiele. 300 zl, hmmm… A w sklepie tylko dla bialych i zamoznych, jakich wiele jeszcze spotkasz, byle koszula kosztuje 30 zl – dla nas bomba. Znana swiatowa marka i jednak lepszej jakosci niz te „oryginalne” marki w Turcji. Ale dla niego to 20% pensji! On tam nawet nie wejdzie. A i tak ochroniarze z dluga bronia na ramieniu by go nie wpuscili.
No i co robi taki czlowiek zarabiajacy 600 rupii? Nic. Egzystuje. Po studiach zarabia 3000 mowisz, 1500 zł. Technik – u nas taki n awstepie dostaje 2000, a zazwyczaj wiecej. A pracuje 1500 km od domu, jezdzi do zony raz na 3 miesiace, bo bilet pociagiem kosztuje go 500 rupii, a podroz w jedna strone trwa dwa dni. BOMBA! Tez tak cche:/
A najgorsze sa podzialy klasowe. Pan z najwyzszej klasy, wlasciciel fabryki, nie bedzie sluchal technikow z nizszej klasy. On wie lepiej. Pan z najwyzszej nie bedzie sluchal ksiegowych z nizszej. Moze, powtarzam, moze, poslucha zagranicznych specjalistow.
I jeszcze „yes sir” powie. O tak, tego ich Anglicy nauczyli – „YES SIR!”. I co z tego jesser, jezeli sie „sir” odwroci, a oni dalej swoje robia?
Nie przekonuje mnie ten boom u nich – wszystko jednak kosztem jakosci sie dzieje:/
To ja tylko w kwestii sprostowania. 1zł = 20 rupii Tak mniej więcej, jeszcze jakiś rok temu było 1 zł = 15 rupii, ale inflacja, słaby dolar, mocna złotówka i w efekcie jesteśmy jeszcze bogatsi.
Robią po swojemu, bo tak się robiło od wieków – znaczy, że dobrze. Tylko, że świat się zmienił po drodze, a w samych Indiach zrobiło się jakby „gęściej”. Zgadzam się z przedmówcą mentalności nie zmienisz.
A i nie zgadzam się, że boom dzieje się kosztem jakości. Kosztem dodatkowych ton śmieci (zdobycze cywilizacji :P) i spalin samochodowych to tak, ale chyba lepiej jak jest boom niż jak go nie ma. Z resztą Indie dość długo na ten boom czekały (na własną prośbę zresztą).
A i jeszcze jedno, w Indiach nie klasy tylko kasty (ewentualnie w rozróżnieniu na warny – 4 podstawowe i kasty – dalszy podział z uwagi na wykonywany zawód/ zawód odziedziczony). Kasty mają swoje podłoże społeczno-religijne (pomimo, iż wiążą się z wykonywaną pracą, ale są usankcjonowane religijnie), podczas gdy podział na klasy jest uwarunkowany czynnikami ekonomicznymi.
Och, ach, Radi! Urzekła mnie Twoja historia. Bez ściemy 🙂 Spróbuj no tylko oderwać się na parę dni od pisania, to Ci damy popalić 😉
PS – „cztery semestry w roku”. Chyba trymestry? 😉