W Delhi i Gurgaonie rozliczne biura turystyczne oferują obwożenie turystów Toyotami z prywatnym kierowcą i prywatnymi przewodnikami. Ale oczywiście, Indie nie byłyby Indiami, gdyby każdy z kierowców i przewodników nie próbował dorobić sobie na boku. I tak, podróżując z moją siostrą, zostałyśmy zasypane dziwacznymi wizytówkami i zawiezione do wszystkich możliwych sklepów, od których kierowcy dostają prowizję za dostarczenie klientów. Prowizja waha się od 5 do 20%. Przy okazji obserwowałyśmy zabawne wyścigi między kierowcami i przewodnikami, bo każdy miał swoje własne umowy ze sklepami i instruował nas, dlaczego akurat ten sklep jest absolutnie najlepszy. Oczywiście za każdym razem nie mogłyśmy pisnąć o tym słowa szefowi całej imprezy, bo kierowca – biznesmen straciłby pracę.
Kierowcy to fantastyczni psychologowie. Najpierw wypróbowują granice, np. mówią: dowiezienie was na pociąg będzie dodatkowo kosztować 5 tysięcy euro. Kiedy odpowiadam You are crazy! i z niezmąconym spokojem wracam do gapienia się przez okno, urabianie nas, kasiastych turystów z zachodu, przybiera inny obrót. Dowiadujemy się, że kierowca musi zebrać 40 tysięcy rupii na ślub brata, że edukacja w tym kraju taka droga, a on a dwójkę dzieci, że zawsze tak tęskni za żoną kiedy jest w trasie… Wszystko w nadziei na wysoki napiwek. Może i uwierzyłybyśmy w te historyjki, gdyby nie opakowanie Viagry, które przypadkowo znalazłyśmy pod fotelem samochodu…
Tak więc: radzę wszystkim udającym się na zorganizowane przez biura podróży wakacje w Indiach, żeby zastosować parę wybiegów umożliwiających bezstresowe podróżowanie:
1) Korzystając z wszelkich riksz, taksówek czy wynajętych samochodów, nie dać się zawozić do wszystkich możliwych sklepów z showroom’ami. Można się dowiedzieć, gdzie są te jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne sklepy z rękodziełem wykonanym przez biedne kobiety z wioski, a następnie udać się tam SAMEMU po pozbyciu się kierowcy.
2) Targować się wszędzie i o wszystko. Zaczynać od kwoty, która brzmi absurdalnie i najlepiej od razu dodać, że w Polsce nie ma euro, tylko polski złoty.
3) Można słuchać, co kierowcy etc. mają do powiedzenia o swoim życiu itd., bo na pewno można z tego wyłuskać intrygujące historie. Ale należy pamiętać, że opowiadają to w konkretnym celu. Wzruszyć i dostać kasę. I należy pamiętać, że przeciętni Hindusi na ogół nie opowiadają obcym prywatnych szczegółów ze swojego życia.
4) Uważać na autentyczność kupowanych szali jedwabnych, antyków, srebrnych bransoletek. Wiele z biżuterii jest „zrobiona” na starą, a szaliki są często mieszanką jedwabiu 20% i plastiku 80%. Podobno można to przetestować na frędzlach szalika za pomocą zapalniczki, bo palący się jedwab ma zapach skóry, a plastik – zwykłego worka nylonowego. Ale znając indyjską pomysłowość, pewnie frędzle są robione z jedwabiu, a reszta z plastiku…
Bogna, ależ płodne masz ostatnio dni – w sensie literackim, of course, ;). Ale to dobrze, bo miło się Was czyta w pracy i poza nią. Jestem pełen podziwu, że jeszcze ani słowem źle się nie wyraziliście o permanentnym postrzeganiu zagranicznego turysty wyłącznie przez pryzmat jego portfela. Szacun, bo ja bym tak długo nie wytrzymał.
Praktyczne, to i ciekawe 🙂 Mam nadzieję, że cdn.