W Agrze, najczęściej odwiedzanym indyjskim mieście przez turystów, co krok można usłyszeć mister, ficz kałntri ju ar?. Zagadują w ten sposób, prawie bez wyjątku, rikszarze, sprzedawcy, restauratorzy, taksówkarze, przewodnicy. Na weekendową wycieczkę wybraliśmy się z Nicią z Meksyku i Balisem z Litwy. Bolek, bo tak brzmi polska wersja imienia Balisa, jest dość złośliwą osobą i szczególnie dobrze czuje się w konwersacjach ulicznych, więc skutecznie spławiał prawie każdego sprzedawcę. Zwykle deprymował ich już na wstępie, gdyż kiedy słyszał:
Mister, ficz kałntri?
– Odpowiadał: mister, łi ar from Karkozja.
Ah, Karkozja… Yes… Ah… aj noł, weri gud kałntri!
(dla niezorientowanych, Karkozia jest fikcyjnym krajem, z którego pochodził Tom Hanks w filmie „Terminal” Stevena Spielberga).




W Agrze złe wrażenie zrobiły na mnie ceny i traktowanie zwiedzających. Jak wszędzie w Indiach, ceny dla obcokrajowców w zabytkach są piętnaście-dwadzieścia razy wyższe niż dla miejscowych. Jednak ponieważ oboje z Bogną mamy coś w rodzaju stałego zameldowania w tym kraju, do tej pory zwykle płaciliśmy cenę lokalną. Agra była pierwszym miejscem, gdzie nie honorowano nawet mojej indyjskiej legitymacji studenckiej. Za wstępy do Taj Mahalu i Agra Fort zapłaciliśmy więc po 1050 rupii, prawie 17 euro, kwotę astronomiczną. Denerwowały nas hordy turystów, opryskliwi ochroniarze, niepozwalający wnieść na teren zabytku nawet czołówki, oraz paniczne obawy przed zamachem. Taj Mahal nie jest w nocy oświetlony, ponieważ władze Indii boją się nalotu bombowego ze strony Pakistanu! To tak, jakby wyłączać w nocy oświetlenie Pałacu Kultury i Nauki albo wieży Eiffla!




Kompleks Taj Mahal broni się na szczęście w ciągu dnia fenomenalną architekturą. Bajkowe mauzoleum jest zachwycające. Kopuła budynku wznosi się ponad 40 metrów nad ziemią, a na terenach wokół rozplanowany jest uroczy park pełen cienia. I choć oddalony tylko o kilkadziesiąt metrów od głównej ścieżki omijany jest przez większość „zorganizowanych” turystów.







Około południa opuściliśmy Agrę i autobusem pojechaliśmy do oddalonej o 50 km Mathury. To prawdopodobnie jedyne miasto w Indiach, w którym miejscowi nie używają do powitania 'namaste’, tylko 'hare kriszna’. Według przekazów właśnie w Mathurze urodził się w 3228 r. p.n.e. Kryszna, jeden z najważniejszych awatarów hinduizmu. W miejscu jego narodzin wyznawcy zbudowali Krishnajanmabhoomi – główną świątynię.

Mathura to małe miasto, zamieszkane przez 320.000 ludzi, więc ośrodek wyznaniowy odgrywa w nim stosunkowo dużą rolę. Przy wejściu do świątyni egzekwowana jest bardzo zaostrzona kontrola bezpieczeństwa – nie wolno wnosić telefonów, jedzenia, żadnych urządzeń elektronicznych (nie mam więc zdjęć, posilam się znalezionym w internecie). Każdy wchodzący jest dwukrotnie obmacywany przez żołnierzy.

Centrum miasta pełne jest świątyń, miejsc związanych z Kriszną i jego rodziną, a na brzegach Yamuny powstały ghaty w których lokalna ludność zażywa kąpieli w ekstremalnie brudnej i pełnej bakterii, ale świętej rzece.

Skorzystaliśmy z okazji i przepłynęliśmy się po Yamunie łodzią za niewielką opłatą. Najwyraźniej to popularna forma wypoczynku, gdyż na innych łodziach widzieliśmy innych Hindusów: oglądających widoki, grających w szachy, relaksujących się w cieniu plandeki. Rzeka ma niewielki nurt, ale wystarczający, żeby jeden wioślarz własnymi siłami nie zdołał wrócić pod prąd obciążoną ludźmi łodzią. Problem ten został rozwiązany w prosty i ciekawy sposób: poprzez windę rzeczną. Kabinami windy są łodzie, powiązane ze sobą linami, a trybami w maszynie ludzie, którzy ciągną wszystkie łodzie za sznury, brodząc w płytkiej wodzie blisko jednego z brzegów.





W drodze powrotnej do Delhi, już na dworcu kolejowym, okazało się, że nasz pociąg jest spóźniony o dwie i pół godziny. Zdecydowaliśmy się więc na zakup biletów na pociąg wcześniejszy, na najtańszą general class, znaną z tego, że nie wszyscy pasażerowie mieszczą się do środka. Ale ponieważ hinduskie pociągi zasługują na osobną opowieść, zdjęcia i wrażenia z tej podróży – zamieścimy w przyszłości.

3 komentarze

  1. Eee… po co ta Karkozja, skoro wystarczy powiedzieć, że we are from Poland. Choć wtedy przypadkiem można się dowiedzieć, że jednak leży się w Europie (mimo wszystko), bo to do Holand podobne.
    My z mamą kończyłyśmy zazwyczaj na 'do you know where it is?’ w 9 przypadkach na 10 nasz rozmówca nie rozumiał pytania, w pozostałych przypadkach nie wiedział. Jedna osoba kojarzyła, w Karni Mata Temple niedaleko Bikaneru,co to za kraj, ale tylko dlatego, że nasz przewodnik – Hindus mieszkający w Polsce – przyprowadza tam wszystkie swoje wycieczki :P.

    Radku przypomnij mi, żebym ci pokazała jak Yamuna wygląda w marcu. 🙂

    W najbliższy weekend też się gdzieś wybieracie?

    Justyna
  2. – Where r u from? – pyta Hindus.
    – Poland – moja odpowiedz.
    – Ha, France! – odpowiada usmiechniety Hindus w 99 na 100 przypadkach .
    – No, Poland.
    – France!
    – Poland!!!
    – Yes, France – good country!

    🙂

    waso

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.