Pan Chowdhary jest kretynem. W końcu tylko kretyn może wysmarować takie oficjalne pismo, i to bez podania żadnego uzasadnienia:
Na kampusie są dwa akademiki: Kshitij, w którym aktualnie mieszkam, oraz Change Masters (nikt nie wie, skąd nazwa). Kshitij jest nowy, zadbany, ma łazienki w pokojach oraz klimatyzatory (które, jeśli mieszka się z Grekiem, można włączyć nielegalnie i nie płacić). Change Masters w porównaniu z Kshitijem ma do zaoferowania średnio czyste łazienki na korytarzu i powietrze rozgrzane jak diabli.
Kiedy przyjechałem na MDI, sam przypadkiem wprosiłem się do lepszego akademika. Administracja jednak się zorientowała po około dziesięciu dniach, że coś nie gra. W ten sposób trafiłem do grubego pana Chowdhary’ego, szefa zakwaterowania, który zaczął się pytać swoim łamanym angielskim: kim jestem, dlaczego przyjechałem szybciej; oraz narzekać, że w ogóle nie powinno mnie tu być przed 4 września, i że… może będę się musiał wyprowadzić z kampusu. Na szczęście nadal miałem na skrzynce e-mailowej list od koordynatora wymiany Virendera Kumara, w którym jasno jak byk stało napisane, że MDI zapewni mi w sierpniu odpłatnie lokum. Pan Chowdhary zadowolił się tym pismem (którego kopię otrzymał zresztą miesiąc wcześniej – sprawdziłem), i od tej pory był spokój.
Wczoraj jednak otrzymałem list, w którym Pan Chowdhary kazał mi do przenieść się do Change Masters. List zignorowałem, ale dzisiaj rano pojawił się u mnie w pokoju na trzecim piętrze przydupas pana Chowdhary’ego, który wszedł bez pukania do pokoju i przytknął mi swój telefon do ucha. Usłyszałem znajomy głos jego szefa: Mister, ju hew tu muv imidjetli, kam nał tu mi. Najwyraźniej pan Chowdhary jest za gruby, żeby się wtoczyć bez windy na moje piętro.
Stanęła przede mną wizja:
– przenosin ze względnego luksusu do antyluksusu,
– rezygnacji z współlokatora, z którym mi się dobrze układa,
– zwiększenia o 200 m dystansu dzielącego mnie od dobrych znajomych,
– przeniesienia się z akademika uniseks do akademika tylko dla facetów,
– wysiłku związanego z przewaleniem gratów do nowego pokoju.
Jak sami przyznacie, zmiana tylko na gorsze. Postanowiłem się więc dowiedzieć, jaki jest powód zmiany. Pan Chowdhary oznajmił rozbrajająco, że muszę się przenieść, bo muszę się przenieść. Poprosiłem więc o pomoc China z IRC (International Relations Committee), żeby pomógł mi rozmawiać z dziadem. W czasie rozmowy dowiedziałem się, że cena za pokój jest taka sama w obu akademikach, a na moje miejsce w Kshitij nie spodziewają się żadnego nowego studenta. Skąd więc te przenosiny? Oficjalnym powodem jest to, że tylko studenci PGPIM (vide Dimitris) mogą mieszkać w Kshitiju, a studenci PGPM (mojego programu) mają mieszkać w Change Masters. Co jest akurat bzdurą, bo w zeszłym roku mój znajomy, Paweł z PGPM, mieszkał w Kshitiju i nie było żadnych problemów.
Ponieważ moje dalsze przebywanie w dotychczasowym akademiku w zasadzie nikomu by nie przeszkadzało, twardo walczę o swoje. Dzisiaj straciłem na to prawie trzy godziny. I stoję na straconej pozycji. Dlaczego? Po pierwsze, w Indiach jest bardzo niegrzecznie zadawać pytanie „dlaczego”? A zadałem je dzisiaj przynajmniej dziesięć razy. Po drugie, w Indiach bardzo niegrzecznie jest grozić spotkaniem z przełożonym (co dzisiaj zrobiłem). Po trzecie, w Indiach urzędas trzyma się twardo swoich wytycznych, i nie ma w zwyczaju zastanawiać się nad absurdem swoich decyzji. I nie ma zwyczaju ich zmieniać, nawet jeśli a) jest to w jego mocy; b) nikt by na tym nie stracił, a nawet ktoś zyskał; c) jego przełożonych naprawdę nic nie obchodzi, gdzie mieszka student o identyfikatorze MP629. Po czwarte, bo pan Chowdhary jest kretynem naprawdę ciężkiego kalibru.
Jutro będę użerał się dalej, więc trzymajcie kciuki. Moja strategia: przetrzymać do 7 września, wtedy Change Masters powinien być już pełny, więc wygram i zostanę w Kshitiju.
A tymczasem, dla rozluźnienia, kilka zdjęć z kampusu nocą.
Powodzenia !
Powodzenia Radi, siłą Cię nie wezmą. A swoją drogą – odpukać – jeśli Ty tego nie załatwisz, to chyba nikomu by się nie udało.
Dzięki za wsparcie! Minęły dwa dni, a nadal trzymam się w okopach. Pan Chowdhary chciał mnie zmusić do wizyty u dyrektora administracyjnego, ale olewałem go. W końcu skubaniec złapał mnie na stołówce, pociągnął za rękę do telefonu, zadzwonił do dyrektora, i powiedział, że dyrektor na mnie czeka. Dość opryskliwy gość wahał się nad moimi argumentami, a sprawa zawisła w powietrzu. Opóźniam wszystko jak mogę, jak mam gdzieś iść, to idę następnego dnia, jak mam napisać list, to piszę cały dzień. Jutro piątek, wstanę o 9:00, to znowu nic nie załatwię, na weekend wyjeżdżam, a potem już tylko dotrwać do 4-5ego sierpnia, kiedy drugi akademik zapełni się zagranicznymi.
Widzę też, że pierwszy raz spotykają się z sytuacją, kiedy student się opiera. Hindusi są bardzo zdziwieni, że w ogóle protestuję i próbuję coś zrobić. Cóż – tanio swojej europejskiej skóry nie sprzedam!
Spróbuj może blefu z polską ambasadą. Nie sądzę (szczerze mówiąc), żeby tam ktoś zainteresował się specjalnie Twoją sytuacją, ale zawsze możesz powiedzieć, że byłeś w ambasadzie, przedstawiłeś swój problem, zainteresowano się nim i w przyszłym tygodniu ambasador poprosi o wyjaśnienia i będzie interweniował u rektora (zakładam, że to rektor jest zwierzchnikiem dyrektora administracyjnego).
Wygląda na to, że jestem bliski sukcesu! Co prawda w wyniku gigantycznej awantury w biurze BUCA S.K.Raia jeden z Francuzów był bliski wyrzucenia z MDI (bo zadawał za dużo pytań 'dlaczego’), ale sytuacja jest pod kontrolą – szczegóły po weekendzie. Pakuję się, a jutro Agra i Tadżmahale plus Mathura. Odezwę się w poniedziałek.
Wow, ale niespodzianka! tez bylem w zeszlym roku na mdi. Za 'moich czasow’ Chowdhary nazywal sie the-fat-guy 🙂
jak bedziesz miec czas, to warto pojechac do centrum starego gurgaon na bazar – nie ma tam zadnych europejczykow, a wystarczy wsiasc w riksze w druga strone.
powodzenia!
Buce są wśród nas :P. Radku mam nadzieję, że dotrwasz i weźmiesz ich na przeczekanie, choć z drugiej strony mnie pewnie zakwaterują w Change Master, ale co tam te 200m. 😛 Poza tym buce są wszędzie, mojej koleżanki pewien włoski buc nie chciał puścić na obronę doktoratu jej przyjaciółki (przy okazji pierwsza obrona w katedrze, w której kumpela sama ma zamiar się bronić).
Wow, Wojtku, nie sądziłem, że tu zajrzysz! Byliśmy wczoraj z Pawłem na piwie, i podobno jesteś w Malezji? Muszę się faktycznie przejechać do starego miasta, bo dużo o nim słyszałem, a do tej pory zajrzałem tylko na dworzec autobusowy.
Co do akademika: wygrałem! S.K.Rai od rachunkowości finansowej, taki lokalny kanclerz, wyraził po godzinnej burzliwej dyskusji zgodę, na to żebym został. Podczas tej dyskusji jeden z Francuzów wkurzył się i nakrzyczał na Raia, tak że kanclerz postanowił relegować go z uczelni („bo się z administracją i wykładowcami nie dyskutuje”!). Faktycznie, w tym kraju urzędnik jest panem.
The Fat Guy (bo też zyskał u nas taką ksywę) dał mi święty spokój. Plota głosi, że dostał swoje nędzne biurko w korytarzu, bo rok-dwa temu jakieś studentki naskarżyły jego przełożonym, że składał im niemoralne propozycje i zachowywał się dość wulgarnie…