W trzecim tygodniu patagońskiego wyjazdu dotarliśmy (po czternastogodzinnej podróży autobusem z Puerto Natales) do Ushuai na Ziemi Ognistej.

Przeprawa promowa przez Cieśninę Magellana
Przeprawa promowa przez Cieśninę Magellana
Granica chiljsko-argentyńska na Ziemi Ognistej
Granica chiljsko-argentyńska na Ziemi Ognistej

Ushuaia, położona nad Kanałem Beagle, reklamuje się jako wysunięte najbardziej na południe miasto na świecie. Już na miejscu zorientowaliśmy się, że ten slogan to małe oszustwo. Z jednej strony przyznajemy rację – Ushuaia była niewątpliwie najbardziej wielkomiejskim miastem, jakie odwiedziliśmy w Patagonii – i zasługuje na miano angielskiego city. Jest rozrośnięta, pełna hoteli, restauracji no i rzecz jasna turystów.

Turysta w porcie w Ushuai
Turysta w porcie w Ushuai

Z drugiej jednak strony – dosłownie – po drugiej, chilijskiej stronie Kanału Beagle na smaganej wiatrami wyspie Isla de Navarino znajduje się miasteczko Puerto Williams. Puerto Williams jak na patagońskie standardy jak najbardziej miastem i niewątpliwie jest najbardziej wysuniętą na południe miejscowością w Ameryce Południowej – no ale po angielsku zasługuje co najwyżej na miano town.

Kanał Beagle i Isla del Navarino
Kanał Beagle i Isla del Navarino
Miasteczko wysunięte najbardziej na południe na Ziemi - Puerto Williams
Miasteczko wysunięte najbardziej na południe na Ziemi – Puerto Williams. Iglice za miastem to Los Dientes, a pięciodniowy trekking wokół nich jest wysuniętym najbardziej na południe trekkingiem świata (oczywiście poza Antarktydą)

Po przybyciu do Ushuai odkryliśmy ze zdumieniem, że w mieście mimo mnogości hosteli, schronisk i hoteli nie ma wolnych łóżek. Po długiej tułaczce od drzwi do drzwi trafiliśmy do hostelu-budy. Właściciel tego przybytku dopiero planował otworzyć progi hostelu dla gości, ale tłum w mieście był taki, że w styczniu w swoim pałacu miał stuprocentowe obłożenie.

W Ushuai - wedlug Argentyńczyków "stolicy Falklandów"
W Ushuai – wedlug Argentyńczyków „stolicy Falklandów”

Rano przeliczyliśmy dni, a że do wylotu zostało nam jeszcze pełnych pięć, zdecydowaliśmy się po raz trzeci na wyjeździe ruszyć w góry na dłuższy trekking. Przygniatająca większość turystów przybywających do Ushuai wybiera się do Parku Narodowego Tierra del Fuego i być może dlatego ruch turystyczny w parku jest ściśle uregulowany. Można robić tylko jednodniowe wycieczki, rozbijać namioty w wyznaczonych miejscach i obowiązuje zakaz rozpalania ognisk.

Tymczasem w drodze do Ushuai obserwowaliśmy za szybami autobusu piękne, postrzępione góry obrośnięte gęstymi lasami. Tam nawet przy jedynej drodze krajowej nie było żywej duszy. Między innymi dlatego przyciągnął naszą uwagę opisany w Lonely Planet trekking – pętla wokół Sierra Valdivieso. Trudność: trudny; długość wędrówki: cztery dni; start i meta: zaledwie trzynaście kilometrów od miasta. Zaopatrzeni w racje żywnościowe oraz mapę topograficzną Zagier & Urruty 1:50 000 udaliśmy się na postój marszrutek i wkrótce potem w dobrych humorach (słońce przebijało zza chmur!) ruszyliśmy na szlak.

Ushuaia i trekking wokół Sierra Valdivieso na mapie Ziemi Ognistej
Strzałka wskazuje położenie Sierra Valdivieso na mapie Ziemi Ognistej

Pierwszego dnia mieliśmy w planie dostać się do jedynego budynku na całym szlaku, tj. chatki Refugio Bonete. Na tym etapie poruszaliśmy się najpierw po starej drodze dla jeepów, która szybko robiła się coraz węższa, aby wreszcie całkowicie zniknąć niedaleko refugio. Do nawigacji służył nam kompas i w miarę precyzyjne wskazówki przewodnika. Mimo naszej zaprawy szlak okazał się być trudniejszy niż się spodziewaliśmy. W lesie było bardzo dużo błota; na torfowiskach zapadaliśmy po kolana w mokre trawy, a na samej końcówce musieliśmy obejść pierwszą bobrzą tamę. Buty prędko nam przemokły.

Początek wędrówki na Ruta National 3 - pogoda i humory jeszcze dopisują
Początek wędrówki na Ruta National 3 – pogoda i humory jeszcze dopisują
Pierwszy z wielu strumieni do przekroczenia - Rio Esmeralda
Pierwszy z wielu strumieni do przekroczenia – Rio Esmeralda
Przez pierwszą godzinę trasa wiedzie starą drogą dla jeepów
Przez pierwszą godzinę trasa wiedzie starą drogą dla jeepów
Druga godzina marszu. "Szlak" powoli znika w błocie.
Druga godzina marszu. „Szlak” powoli znika w błocie.
W drodze do Refugio Boneto.
W drodze do Refugio Boneto.

Północnoamerykańskie bobry sprowadzono na Ziemię Ognistą, aby ułatwić sobie eksploatację lasów – tereny są w końcu bardzo podobne do tych na Alasce. O ile jednak w Ameryce Północnej populację bobrów trzebiły i trzebią liczne drapieżniki, o tyle na Ziemi Ognistej sprowadzony przez człowieka bóbr stał się największym ssakiem. Gatunek zaczął się mnożyć bardzo szybko, niszcząc piękne lasy i doprowadzając do zalania i tak podmokłych już terenów.

Refugio Bonete okazało się być bardzo małym, ale przytulnym i suchym drewnianym domkiem, opalanym kozą. Pora była wczesna, więc rozważaliśmy dalszą wędrówkę, ale pogoda zaczynała się patagonić (czytaj: wiatr i śnieg z deszczem). Rozpaliliśmy w kozie i zabraliśmy się za gotowanie. Z zapisków w schroniskowym dzienniku dowiedzieliśmy się, że do tego miejsca dociera w szczycie sezonu (styczeń) jedna-dwie osoby w ciągu tygodnia. Kilkoro turystów pisało o załamaniach pogody na przełęczach i konieczności zawrócenia. Dwójka przestrzegała też przed spotkaniem na przełęczy agresywnej kozicy.

Refugio Boneto i Monte Olivia (1331 m) w tle
Refugio Boneto i Monte Olivia (1331 m) w tle

Kolejnego ranka pożegnaliśmy się z żalem ze schroniskową kozą i ruszyliśmy w kierunku Paso Beban Este (830 m) na spotkanie kozicy. Za schroniskiem nie było już żadnej ścieżki i od tej pory nawigowaliśmy całkowicie na przełaj, wspierając się opisami przewodnika, ale głównie tropiąc w torfie i piasku ślady ostatnich turystów, którzy pokonywali szlak około tydzień przed nami. Teren był wymagający, a wędrówka bardzo męcząca. Ziemia ciągle była podmokła, nawet wysoko w górach i nawet na stromych zboczach.

Początek dnia drugiego. Wędrówka doliną Rio Beban.
Początek dnia drugiego. Wędrówka doliną Rio Beban.
W dolinie Rio Beban
W dolinie Rio Beban

Po czterech godzinach wędrówki na azymut przez doliny, bobrze tamy, gęsty las dotarliśmy na przełęcz. Szczególnie ostatni odcinek z daleka wyglądał na bardzo stromy i budził nasze obawy, lecz na miejscu okazało się, że zbocze jest do pokonania. Kozicy nie spotkaliśmy, ale nad naszymi głowami latał kondor.

Podejście na Paso Beban Este (830 m) z daleka prezentuje się groźnie
Podejście na Paso Beban Este (830 m) z daleka prezentuje się nieprzystępnie
Podejście na Paso Beban Este (830 m)
Podejście na Paso Beban Este (830 m)
Paso Beban Este.
Na Paso Beban Este
Kondor - można go łatwo poznać po charakterystycznej "koloratce" na szyi.
Kondor – można go łatwo poznać po charakterystycznej „koloratce” na szyi.

Jak przystało na południowy skrawek Ameryki Południowej, pogoda zepsuła się już na dobre – silny wiatr przyniósł deszcz ze śniegiem, a niżej deszcz ze śniegiem zamienił się w kilkugodzinną ulewę. Po raz kolejny na tym wyjeździe byliśmy przemoczeni do suchej nitki, a nasze buty zamieniły się w akwaria.

Po trzech godzinach wędrówki doliną rzeki Rio Torito dotarliśmy do miejsca nadającego się na obóz (kilometr za wodospadem Salto del Azul), rozpaliliśmy ognisko i rozpoczęliśmy Wielkie Suszenie. Niestety regularnie, co godzinę, ognisko gasiły potężne ulewy. W końcu po wysuszeniu większości ciuchów wyczerpani i zmęczeni położyliśmy się spać.

Dolina Rio Torito i liczne przeszkody pozostawione przez bobry
Dolina Rio Torito i liczne przeszkody pozostawione przez bobry
A teraz przedostań się na drugą stronę. I tak przez cztery dni.
A teraz przedostań się na drugą stronę. I tak przez cztery dni.
Przekraczamy kolejny strumień
Przekraczamy kolejny strumień

Rankiem odkryłem, że w aparacie z zimna rozładowała się bateria – więcej zdjęć z wyjazdu więc nie było. Mimo słabej, niepewnej pogody zdecydowaliśmy się kontynuować wędrówkę. Jak się miało okazać później, czekał nas kolejny dzień testujący naszą wytrzymałość. Na początek wspinaliśmy się na rympał stromymi półkami, po dwóch godzinach osiągając wysokogórski staw Laguna Azul. Zrobiło się bardzo zimno i mocny wiatr po raz kolejny przyniósł śnieg. Bez zbędnej zwłoki, aby uniknąć wyziębienia, wdrapaliśmy się na przełęcz Paso Mariposa (1000 m). Po drugiej stronie przełęczy pogoda była jeszcze gorsza: huraganowy wiatr raz po raz przynosił strugi deszczu. Kontynuowaliśmy wędrówkę przemoczeni, uwaleni błotem, robiąc po drodze tylko jedną przerwę.

Widok na część trasy z samolotu Ushuaia - Trelew
Widok na część trasy z samolotu Ushuaia – Trelew

Wędrowaliśmy w dzikim terenie, korzystając z koryt strumieni, stromych łąk, omijając torfowiska, wielokrotnie przekraczając górskie strumienie. Mimo strasznej pogody widoki były imponujące: surowe góry, postrzępione szczyty, a w głębokiej dolinie łańcuch jezior rozciągnięty w kierunku Bahia Torito. Byliśmy głęboko w dzikich górach Ziemi Ognistej, a w promieniu kilkunastu kilometrów nie było żywej duszy. Gdyby nie pogoda, byłoby to jedno z piękniejszych miejsc w górach, jakie kiedykolwiek odwiedziłem.

Po siedmiu godzinach dotarliśmy wyczerpani do szerokiej i zalesionej doliny Carbajal. Niestety nie dany był nam odpoczynek. Zamiast miejsc biwakowych trafiliśmy od razu w środek terenu zrujnowanego przez bobrze tamy. Posuwaliśmy się mozolnie w błocie, skacząc z kępy na kępę i wyszukując trasę w labiryncie zwalonych pni. Dopiero po godzinie wędrówki znaleźliśmy suche i trawiaste miejsce na rozbicie namiotu.

Na szczęście opału wokół było w bród, rozpaliliśmy więc porządne ognisko, przy którym grzaliśmy i suszyliśmy się do późnego wieczora. W końcu przestało też padać.

Czwarty dzień okazał się być najbardziej wyczerpującym na całym wyjeździe. Wędrowaliśmy brzegiem Rio Olivia, starając się omijać gigantyczne połacie lasu zatopione przez bobry, wynajdując ślady innych wędrowców (pojedyncze ślady butów, połamane gałązki drzew), ale przede wszystkim kierując się intuicją. Wreszcie po trzech godzinach trudnego marszu pojawiło się coś w rodzaju wąskiej, wydeptanej ścieżki w torfie. Cieszyliśmy się, że skoro trafiliśmy na ścieżkę, to nasze tempo wzrośnie. Stało się wprost przeciwnie. Wędrowaliśmy torfowiskami przez kilka godzin, co krok zapadając się na 15-20 centymetrów w grząski grunt. Co kilkaset metrów omijaliśmy trzęsawiska i bardzo głębokie błotniste strugi.

Czara goryczy (zmęczenia) przelała się, gdy zorientowaliśmy się, że torfowisko po którym wędrowaliśmy, jest odcięte od dalszej trasy zalewem. Widzieliśmy dalszą część trasy dwadzieścia metrów dalej, po drugiej stronie zalewu, lecz musieliśmy wracać dwa kilometry w jedną stronę po grząskim torfie, w sumie tracąc półtorej godziny na obejście przeszkody.

Po długich godzinach znaleźliśmy bród na Rio Olivia. Okolice brodu były obrośnięte gęstymi krzewami z cierniami, które poprzecinały nam skórę do krwi. Poziom wody byłstosunkowo wysoki i dopiero po dłuższych poszukiwaniach znaleźliśmy miejsce wyglądające przystępnie (woda do pasa). Po siedmiu kursach w lodowatej wodzie (najpierw na próbę tam i z powrotem, tam i z powrotem po mój plecak, z powrotem po plecak Bogny) myślałem, że odpadną mi nogi. Po trzydziestu minutach szybkiego marszu udało mi się rozgrzać na tyle, aby opanować dreszcze.

Gdy po wielu godzinach droga asfaltowa była wreszcie na wyciągnięcie ręki, spotkaliśmy się z ostatnią przeszkodą. Na naszej drodze stanęło gospodarstwo i agresywny pies. Pomagając sobie kamieniami bezpiecznie przeszliśmy przez teren hacjendy i zmordowani, przemarznięci, ubłoceni dotarliśmy do upragnionej drogi krajowej nr 3.

Po kilkunastu minutach łapania autostopu argentyński geodeta zabrał nas swoim pickupem do Ushuai.

Ostatniego dnia wyjazdu wybraliśmy się wycieczką ogrzewanym katamaranem na oglądanie pingwinów, ale to już inna historia…

W Ushuai, po zejściu z gór
W Ushuai, po zejściu z gór
Wycieczka na wyspę pingwinów
Wycieczka na wyspę pingwinów
Wycieczka po Kanale Beagle
Wycieczka po Kanale Beagle
Pingwiny!
Pingwiny!
Wyspa Pingwinów
Wyspa Pingwinów

Gdyby po lekturze powyższej relacji ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości, na koniec chciałbym zaznaczyć/ostrzec wyraźnie: trekking wokół Sierra Valdivieso jest bardzo trudny. Od turysty wymagana jest bardzo dobra orientacja w terenie. Szlak wiedzie przez dziki, ciągle podmokły teren, w większości bez żadnej ścieżki. W wielu miejscach łatwo o skręcenie lub złamanie nogi. Szczególnie zdradliwe jest omijanie terenów zrujnowanych przez bobry. Pogoda potrafi być paskudna – śnieg, deszcz i silny wiatr. W złej widoczności do nawigacji przyda się GPS. Decydując się na wędrówkę w pojedynkę na okoliczność wypadku należy mieć telefon satelitarny lub urządzenie SPOT.

5 komentarzy

    1. Cześć Piotrek,

      Widziałem Twoją wiadomość na Facebooku, ale odpisuję też tutaj, żeby inni też mogli skorzystać z informacji.

      Korzystaliśmy z mapy „Ushuaia Trekking Map 1:50 000” argentyńskiego wydawnictwa Zagier & Urruty. Mapę kupiliśmy w jednej z licznych księgarń na głównej ulicy Ushuaia. Cena około 70 zł.

      Niestety jest to mapa bardzo słabej jakości. Bezpośrednie okolice Ushuaia posiadają jeszcze jako-tako odzwierciedlone poziomice, lecz dalsze okolice (w tym trasa pętli Sierra Valdivieso) to tylko luźne przemyślenia autorów nałożone na rozmazane zdjęcie. W efekcie po naszej mapie rysowałem ścieżkę samemu.

      Załączam zdjęcia:
      http://www.bognairadek.pl/wp-content/uploads/2016/02/zagierurruty.jpg – tak wygląda mapa
      http://www.bognairadek.pl/wp-content/uploads/2016/02/zagier_jakosc_moze_byc.jpg – okolice Ushuaia są oddane w miarę OK
      http://www.bognairadek.pl/wp-content/uploads/2016/02/zagier_slaba_jakosc.jpg – okolice trekkingu są pokazane fatalnie

      Dlatego jeśli masz możliwość zakupić jakąś porządną europejską / amerykańską mapę topograficzną, jest to zdecydowanie dobry pomysł. Niestety żadne konkretne wydawnictwo nie przychodzi mi do głowy.

      Życzymy dobrej pogody na szlaku!

      Radek
      1. Dzięki raz jeszcze! Zrobiłem szlak. W Ushuaia kupiłem wskazaną przez Was mapę (280 AP). Faktycznie nie jest idealna, pokazuje tylko trasy w dolinach, odcinka od Rio Torrito, przez Paso Mariposa aż do Paso Valdivieso nie ma, ale generalnie jest przydatna. Obowiązkowy jest kompas i rozdział z „Treeking in the Patagonian Andes” LP. Tam to jest dobrze opisane. Szlak jest super! Absolutna perełka! Nie idzie się po sznurku, tylko wg ogólnych wskazówek typu: „przejdz doline” itp. No i dzięki bobrom, trzeba nieźle kombinować na ostatnim odcinku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.