(chwilę przed wyskoczeniem z łódki do wody)
– Czy w tym jeziorze żyją anakondy?
– Nie, nie ma. Tylko takie małe. Maksymalnie cztery, pięć metrów.
Wykąpaliśmy się w jeziorze tak czy siak, bo po pierwsze skwar z nieba lał się niemiłosierny, a po drugie nawet dzieci tutaj wiedzą, że węże rzeczne buszują głównie w nocy. Miejscowi zarzekali się, że dorosłe anakondy sięgają dwudziestu metrów, a ze te największe, „to nawet pięćdziesiąt”. Summa summarum podczas sześciu dni spędzonych na kolumbijskim brzegu Amazonki zobaczyliśmy tylko jednego węża. Trudno powiedzieć jakiego, bo było dość ciemno, a wąż prędko uciekł gdzie pieprz rośnie.
Wpis oznaczyłem słowem „Kolumbia”, bo formalnie jesteśmy w tym kraju, lecz region Amazonii w którym przebywamy ma tyle wspólnego z Kolumbią, co Obwód Kaliningradzki z Moskwą. Główne miasto Leticię z „główną” Kolumbią nie łączy żadna droga, można tu tylko dolecieć (półtorej godziny samolotem rejsowym) albo, przynajmniej w teorii, dopłynąć klucząc dopływami Amazonki. Z peruwiańskiego Iquitos płynęliśmy tutaj dziesięć godzin wodolotem i stwierdziliśmy, że dżungla wygląda w Kolumbii dokładnie taka samo jak ta, sto, dwieście a nawet sześćset kilometrów wyżej rzeki. Nawet kontrola graniczna jest w zasadzie opcjonalna, na trójstyku granic można się bowiem poruszać swobodnie między Brazylią (Tabatinga), Peru (Santa Rosa) i Kolumbią (Leticia). Dla przykładu, już dzisiaj wbiliśmy do paszportów pieczątki wyjazdowe w Kolumbii, mimo że noc spędzimy w Kolumbii, a dopiero jutro rano wjedziemy do Brazylii. Jedynym twardym dowodem, ze jesteśmy w Kolumbii, a nie w Peru, są drzewa w parku wymalowane na barwy narodowe… choć zaraz, przecież flaga Ekwadoru ma identyczne barwy…!?
W poszukiwaniu kolumbijskości ruszyliśmy na zwiedzanie okolic Leticii. Wpierw spędziliśmy dwa przyjemne dni w wiosce Puerto Narino, która słynie z tego, ze jest… czysta i zorganizowana. Mieszkańcy wioski codziennie zbierają śmieci z ulic wioski, przetwarzają odpady, magazynują deszczówkę i używają jej do podlewania ogrodów, itede itepe. Jednym słowem unijny standard w Amazonii stanowi nie lada atrakcję. Z Puerto Narino kontrastują Iquitos, Leticia i zapewne wszystkie inne nadrzeczne miasta – ulice tam są brudne, deszcze zmywają odpadki do rzek, a w efekcie brzegi skarbu ludzkości Amazonki toną w plastiku.
Kolejne trzy dni spędziliśmy korzystając z uroków turystyki zorganizowanej, mianowicie wykupiliśmy pobyt w amazońskim lodge’u. To w Amazonii, niezależnie od kraju, najbardziej popularny sposób „zwiedzania” dżungli bez konieczności nadmiernego ubrudzenia się. W dużym uproszczenie polega to na tym, że turysta jest wywożony do prostego domu w lesie (prycza, moskitiera, ale i prysznic), w którym dostaje trzy posiłki dziennie oraz organizowane jest „jungle experience”: wędrówki po lesie, łowienie ryb, nocowanie nad rzeką, itp. Jakość jedzenia, atrakcji, dzikości lodge’u zależy od zasobności portfela, od 60 do 120 USD od osoby na dzień.
Wybraliśmy jedną z tańszych opcji i byliśmy sceptycznie nastawieni do turystyki zorganizowanej, lecz ku naszemu zdziwieniu pobyt w lodgu bardzo nam się podobał. Najprostsze atrakcje były najciekawsze. Przewodnik poprowadził naszą dwójkę w przepiękne zakątki lasu deszczowego. Był to najpiękniejszy las, jaki kiedykolwiek widziałem. Tajemniczy, mokry, intensywny, znacznie bardziej dziki i różnorodny niż dżungla, którą widzieliśmy wcześniej w Indonezji czy na Sri Lance. Jakakolwiek nawigacja samemu w takim terenie nie wchodzi w grę, gdyż już po kilku minutach całkowicie straciliśmy orientację. W tym czasie przewodnik prowadził nas bezbłędnie przez gąszcz.
Jaka szkoda, że za kilkanaście lat ta puszcza może już nie istnieć. Podróżując Amazonką zatopiłem się w lekturze przejmującej książki Artura Domosławskiego Śmierć w Amazonii. To porywająca opowieść o dewastacji lasu deszczowego w krajach Ameryki Południowej. Jeden z rozdziałów opowiada o nielegalnym wyrębie pierwotnej puszczy. Przez całe lata dziewięćdziesiąte i dwutysięczne co minutę wycinano las o powierzchni boiska piłkarskiego. Choć od 2010 roku tempu wyrębu spadło, nadal wycinane jest znacznie więcej lasu, niż jest w stanie naturalnie odrodzić. Na miejsce najbardziej bogatych gatunkowo ekosystemów sadzi się monokultury, które nie są w stanie zastąpić lasu, który rósł setki lat. Domosławski wyjaśnia, że wbrew powszechnej opinii, za wyrębem nie stoją pojedyncze gangi, lecz cale struktury państwowo-biurokratyczno-mafijne. Lasy karczowane są pod pastwiska („Brazylia największym eksporterem mięsa na świecie”), drewno wypalane na węgiel drzewny, a węgiel sprzedawany państwowym hutom („Brazylia czołowym eksporterem stali”).
W efekcie z każdym rokiem Amazonia sawannieje. Przypomniałem sobie o tym fakcie, kiedy wracaliśmy z naszego spaceru po dżungli. W okolicach wioski natrafiliśmy na polanę, którą wieśniacy karczowali pod uprawy. Jeszcze kilka minut wcześniej w lesie zatapialiśmy się naszymi kaloszami głęboko w błoto. Na wykarczowanym terenie, mimo wcześniejszej potężnej ulewy, gleba była sucha jak wiór, jak podczas polskich letnich susz. Równikowe słońce potrafi wysuszyć glebę nawet po największej ulewie…
Gorąco zachęcam do lektury Domosławskiego a ten wpis zakończę poradą tylko dla Ciebie (tylko pod warunkiem, że nie powiesz nikomu innemu). Jeśli zawsze chciałeś łowić ryby, ale brakowało Ci wiedzy albo talentu, możesz spełnić swoje marzenia nad Amazonką! Musisz tylko pojechać tam w porze suchej. Wtedy poziom wody jest niski, a wszystkie ryby są stłoczone w bardzo niewielkiej (no, stosunkowo!) ilości wody. Patyk, żyłka, kawałek kurczaka, i wszystkie ryby Twoje – a poniżej dowód.
Też czytam Domosławskiego, znaczy przeczytałem 1/3 jakaś czas temu i się trochę zaciąłem. Ale zachęciłeś mnie do powrotu do tej lektury, spróbuję!
czytając Wasze wpisy mam poczucie wyjątkowości w dostępie do tych historii. Wasze przygody nie są nachalnie promowane przez wiodące portale. Należy samemu sobie je znaleźć i zaglądać co kilka dni czy jest nowy wpis. Wielkie uznanie. A dodatkowo jak już się spotkamy to będziemy na bieżąco i to MY Wam opowiemy o Waszym wyjeździe. Mina Radka na zdjęciu „Czekajac na branie” jest bezcenna. Ile czekałeś na te ryby?:) Do następnego!