Najsłynniejszym szczytem Sri Lanki jest niewątpliwie Adam’s Peak. Góra ma ponad 2200 m, i znajduje się na samym skraju Krainy Gór (polska nazwa dla angielskiego „Hill Country”). Przy dobrej pogodzie bez problemu można zobaczyć nadmorskie Colombo (100 km), wszystkie najważniejsze szczyty wyspy, Ocean Indyjski, a o świcie – słynny potężny cień Adam’s Peak, pokazujący się na równinach poniżej i szeroki i długi na dziesiątki kilometrów.
Adam’s Peak od wieków fascynował ludzi swoim charakterystycznym, smukłym i strzelistym kształtem. Stał się ważnym ośrodkiem kultu religijnego. Do buddyjskiej świątyni na szczycie można dostać się od wschodu i zachodu z miast pełnych pielgrzymów, drapiąc się po dramatycznie stromych schodach. Od wschodu, z Dalhousie, przewyższenie ponad tysiąca metrów pokonuje się na 5200 betonowych schodach. Mnogość pielgrzymów spowodowała powstanie wzdłuż tej gigantycznej klatki schodowej setek kramów, sklepików, miejsc noclegowych, ciągnących się aż pod sam szczyt (nawet na 2200 m na tej szerokości geograficznej jest ciepło i daje o sobie znać gęsta egzotyczna roslinność). Aby zdążyć na najbardziej spektakularne przedstawienie – wschód słońca o 5:30 – trzeba zacząć wspinaczkę o drugiej w nocy, ale Cejlończycy w wieku od roku do osiemdziesiątki ciągną na szczyt przez całą dobę. Podczas każdego z dni weekendu szczyt odwiedza 50.000 ludzi. Podczas pełni księżyca – poya będącego jednocześnie comiesięcznym dniem wolnym od pracy – liczba ta może być wielokrotnie większa, a pielgrzymi z pewnością nie mieszczą się na zatłoczonym do granic możliwosci szczycie.
Choć wspinaczka na Adam’s Peak nie oferuje tego, czego zwykle szukam w górach – spokoju, samotności, czasu na refleksję – uczestnictwo w tym zbiorowym wielopokoleniowym marszu na szczyt, obserwowanie zmęczonych, ale zaciętych min starszych osób i zmęczenia dorosłych niosących na barana swoje roczne dzieci – było wyjątkowym i niezapomnianym przeżyciem.
Z Dalhousie przemieściliśmy się z Leonem autobusami i autostopem do stacji kolejowej Hatton. Nasz pociąg 14:30 byl początkowo spóźniony o dwie godziny, później ogłoszono, ze odjedzie o 17:30, następnie o 18:30. W końcu zniecierpliwieni zasięgnęliśmy języka u odzianego w śnieżnobiały uniform kierownika stacji. Jak się okazało, główna linia kolejowa Colombo – Kandy – Badulla, a w efekcie i większość sieci kolejowej Cejlonu została tamtego poniedziałku sparaliżowana przez koszmarny kataklizm – na tory spadło drzewo. Dokładnie tak – nie las, nie drzewa, tylko jedno drzewo. Do tego linia nie jest zelektryfikowana, więc drzewo nie naruszyło żadnej trakcji. Mimo to odblokowanie linii zajęło ponad dwanaście godzin, a my utknęliśmy w Hatton aż do następnego poranka. Mimo to koleje Cejlonu nadal mnie fascynują – to swoiste muzeum kolejnictwa. Lokomotywy – wiekowe; stacje – dziewiętnastowieczne; niektóre podkłady kolejowe – z całkowicie wymytym podłożem pod nimi, i tak zbutwiałe, ze z pewnością pamiętają czasy Piastów; trasy – najbardziej malownicze na świecie, ciągnące się przez tunele wysadzone w litej skale i plantacje herbaciane.
Po ponad dobie dotarliśmy do Haputale, czterotysięcznego miasta zawieszonego na szczycie ostro zakończonego grzbietu, wyrastającego 1500 m prosto z równin. Kilkanaście kilometrów dalej swoją pierwszą plantację, a poniżej fabrykę herbaty założył znany na cały świat Sir Thomas Lipton. Wizyta w fabryce była całkiem pouczająca. Na zboczach tej jednej plantacji pracuje codziennie 3800 zbieraczy liści, głównie kobiet (mają małe, więc i zręczniejsze dłonie). W fabryce następuje selekcja na liście dojrzałe i niedojrzałe (te ostatnie mielone są na nawóz). Dobre liście są wstępnie suszone w ogromnych tunelach przez kilka godzin, potem wielokrotnie (do dziesięciu razy) mielone i przesuwane taśmociągiem do pieca, gdzie w temperaturze 70 stopni następuje dwugodzinne suszenie końcowe. Dopiero na samym końcu herbata jest klasyfikowana według jakości, tj. wielkości granulek. Seria specjalnych sit wyłapuje drobinki od najmniejszych (najsilniejsza herbata, preferowana na Bliskim Wschodzie i na Sri Lance), do największych (słabsza herbata lubiana w Europie). Podczas procesu produkcyjnego powstaje bardzo dużo odpadów, zamiatanych i deptanych przez bosych pracowników. Podobno trafiają one później z powrotem na pola jako nawóz, ale wydaje mi się, ze prawdopodobnie pite są później przez studentów w Polsce jako herbata Saga.
Po wizycie w fabryce udaliśmy się z Leonem na plantacje. O czwartej po południu pracownicy wracali z pól i dopraszali się o zdjęcia. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z ludźmi, którym aż tak zależy na byciu sfotografowanym! Godzinę później bateria w aparacie była rozładowana. Powróciliśmy w to miejsce następnego dnia o świcie, docierając na górujący nad okolicą szczyt Lipton’s Seat. Podobno Sir Lipton zwykł stamtąd przy pomocy lornetki nadzorować prace na polach – albo co bardziej prawdopodobne – napawać się niesamowitymi widokami i nieróbstwem.
Postanowiliśmy z Leonem udać się w jego slady, i napawać się nieróbstwem pod palmami, na wschodnim wybrzeżu.