Z Tabatingi do Manaus samolot leci zaledwie półtorej godziny, lecz przecież podroż statkiem z biegiem Amazonki to prawdziwa przygoda! W środę rano zaokrętowaliśmy się wiec na MSG Oliveira, nastawiając się na długie lenistwo. Spłyniecie 1800 km w dol rzeki miało nam bowiem zająć czas aż do soboty.
Planując podróż do Amazonii, warto bliżej przyjrzeć się czasom podroży łodzią, bo liczne informacje z internetu można źle zinterpretować. Długość podróży zależy w pierwszej kolejności od tego, czy podróżujemy w gorę rzeki (Manaus – Tabatinga, 6-7 dni), czy w dół (Tabatinga – Manaus, 3 dni) – cena podróży ta sama. Prędkość statku zależy też od pory roku – czyli różnej siły nurtu w porze deszczowej i suchej. Wreszcie, ostatnia zmienna to czynnik ludzki: godziny odpłynięcia i przypłynięcia należy traktować z przymrużeniem oka.
Dystanse w Amazonii są wielkie, wiec niezależnie od pory roku czy kierunku podróży, na promach spędza się sporo czasu. Rytm dnia regulują posiłki ogłaszane pasażerom za pomocą gwizdka. Szósta rano, jedenasta, siedemnasta, i tak przez trzy dni. Na szczęście jakość jedzenia na MSG Oliveira okazała się być zaskakująco dobra. Prom w ogóle w porównaniu z innymi łajbami prezentował się godnie. Statek był świeżo po malowaniu; załoga w znakomity sposób dbała o bezpieczeństwo w portach i nie wpuszczała na pokład przypadkowych osób; na pokładzie obowiązywał całkowity zakaz picia alkoholu; a ostatniego dnia zorganizowana została nawet gra w bingo dla pasażerów, z nagrodami.
Wcześniej słyszeliśmy bardzo złe opinie o bezpieczeństwie na amazońskich statkach, na większości których kradzieże bagażu są nagminne. Planując trzydniową podroż zdecydowaliśmy się podróżować nie w hamaku, lecz wykupić droższe miejsca w kabinie. Widząc jednak jak dobrze zorganizowany jest MSG Oliveira, trochę żałowaliśmy naszej decyzji.
W kabinach czy na hamakach, integracja wśród pasażerów przebiegała płynnie. Podobnie jak w Transsibie, czas na Amazonce spędza się na spaniu, czytaniu i rozmowach. A osób do rozmów nie brakowało. Była miła rodzina z dziećmi, która ciągle mówiła do nas po portugalsku. Był 60-letni pacyfista z Santarem, w koszuli hawajskiej, który kupił w Kolumbii krzesło biurowe. Był Hiszpan, który odwiedzał rodzinę żony w Limie, ale musiał się wyrwać z miasta, po nie znosi Limy. Jednak zdecydowanie najbarwniejszą postacią z promu był Węgier z rumuńskiego Targu Mures, mówiący nieźle po polsku. Lat 24, od ośmiu lat (!) podróżuje autostopem i żyje to tu, to tam, m.in. jako misjonarz w Malawi, tłumacz w Abu Dhabi, pracownik call center w Warszawie, kucharz wegetariański w Iranie i Kolumbii. W Kolumbii mieszkał półtora roku w hamaku na plaży, a kiedy go spotkaliśmy, był w drodze autostopem do Sao Paulo, skąd za 80 dolarów (zniżka pracownicza koleżanki stewardessy) leciał przez Abu Dhabi (ślub kolegi) do Belgradu.
Oczywiście kiedy żegnaliśmy się serdecznie na kei w Manaus, Węgier niósł pod pachą pudło z krzesłem i udawał się do Santarem spędzić tydzień u brata kolegi pacyfisty.
Manaus zawsze kojarzyło mi się romantycznie. Paryż Amazonii. Bogate miasto, które wyrosło w środku dżungli na kauczuku. Przepiękny Teatro Amaszonas do którego przyjeżdżały gwiazdy największego formatu. Port przyjmujący statki oceaniczne, a położony 1500 km od morza. Niegdyś najnowocześniejsza na świecie keja, której wysokość dostosowuje się do 15-metrowej różnicy poziomu Rio Negro. Jednym słowem dokładnie takie miasto, jaki odwiedził Tomek Wilmowski.
No cóż, mamy 2015 rok i jesteśmy w dynamicznie rozwijającej się Brazylii, jest więc inaczej. Po trzech dniach podróży wzdłuż malowniczych brzegów Amazonki, horyzont przełamuje beton. Beton, beton, beton. Jeszcze raz beton. Dwumilionowa metropolia strzela do góry wieżowcami, beton rozlewa się w górę i na boki, a nawet w dół, roślinność tropikalna jest w większości miejsc dość skuteczne zabetonowana. Nawet stadion Arena de Amazonia też jest bardzo betonowy z wyglądu (wybudowany na zeszłoroczny mundial kosztem 605 milionów reali, rozegrano na nim trzy mecze, pojemność 41.000 osób, lokalna drużyna Nacional gra w… czwartej lidze).
Dzisiaj Teatro Amaszonas i kauczuk zdecydowanie mniej interesuje Brazylijczyków, bowiem ci korzystając z kolejnego boomu gospodarczego, masowo najeżdżają swoimi samochodami gargantuiczne centra handlowe. I kupują, kupują, kupują.
Oczywiście nie mamy złudzeń; wszystkie brazylijskie miasta, które odwiedzimy, będą wyglądały podobnie do Manaus. Jednak widząc TAKIE miasto, w takim MIEJSCU, nie możemy przestać myśleć, że część tego rozwoju oparta jest o drastyczną eksploatację lasu tropikalnego.
Do Brazylii jeszcze wrócimy za kilka tygodni, tymczasem kierujemy się do trzech mniej znanych państw Ameryki Południowej – Gujany, Surinamu i Gujany Francuskiej. Następny wpis – jeśli wizy pozwolą – prawdopodobnie nadamy z Georgetown!