Marzec to szczyt sezonu skiturowego w Tatrach. Dni są coraz dłuższe, w dolinach zadomawia się już wiosna, ale powyżej granicy lasu utrzymuje się aura zimowa. Natomiast w wyniku nasłonecznienia i dodatnich temperatur śnieg „siada” i stoki zwykle są bezpieczniejsze pod względem lawinowym niż w styczniu czy lutym.

Tak, marzec to najlepszy czas, żeby ruszyć w Tatry. Problem polega na tym, że w przeciągu ostatnich dziesięciu lat ilość amatorów narciarstwa skiturowego zwiększyła się w Polsce z kilkuset osób do kilkunastu tysięcy. Większość tych osób chciałaby przenocować w górach podczas wycieczki skiturowej. A liczba schronisk w Tatrach pozostaje taka sama – sześć – Morskie Oko, Pięć Stawów, Murowaniec, Kondratowa, Ornak i Chochołowska. O ile kilka lat temu udawało się zarezerwować miejsca w ostatniej chwili, to w 2017 roku zdobyć miejsce w schronisku w sezonie skiturowym w weekend – sprawa prawie beznadziejna. W słoneczne weekendy miejsc może brakować nawet na podłodze. W takich sytuacjach desperatom pozostaje namiot (nocleg w namiocie w TPN surowo wzbroniony).

W tym roku postanowiliśmy, że nie będziemy zdesperowani i łóżka w schroniskach zarezerwowaliśmy już w… lipcu poprzedniego roku. Wybraliśmy na chybił-trafił dwie daty: pierwszy i ostatni weekend marca.

Starcie pierwsze – porażka

Rezerwowanie miejsc prawie rok do przodu ma swoje wady: można nie trafić z pogodą. I tak w pierwszy weekend marca aura nie rozpieszczała. W Tatrach szalał wiatr wiejący w porywach z prędkością do 140 km/h (na Podhalu zrywało dachy w dolinach). Pierwszego dnia, z dużym trudem, udało nam się wyjść na Kasprowy Wierch wzdłuż nartostrady. Podejście, które przy zwykłej pogodzie jest traktowane jako rozgrzewka, tamtego dnia można było określić niezłym wyczynem.

Drugiego dnia pogoda była jeszcze gorsza: całe Tatry przykryła kilkucentymetrowa warstwa lodu. Zrobiło się tak ślisko, że na szlaku z Murowańca do kolejki wyciągu w Kotle Goryczkowym w zasadzie należałoby mieć harszle (oczywiście nie mieliśmy). Na dodatek wiatr wydawał się być jeszcze mocniejszy niż dzień wcześniej. Nasz plan na niedzielę okroiliśmy do minimum: chcieliśmy wejść na Przełęcz Liliowe, stamtąd ewentualnie pójść grzbietem w kierunku Przełęczy Świnickiej, a w najgorszym razie przez Beskid przejść na Kasprowy. Nie udało nam się zrobić nawet planu minimum! Wiatr przewracał (!) nas na ziemię jeszcze na upłazach w Dolinie Gąsienicowej. Tam, jeszcze głęboko w dolinie, musieliśmy zrobić w tył-zwrot. Ostatecznie tylko weszliśmy na Kasprowy i zjechaliśmy do Kuźnic.

Nauczka z tamtego wyjazdu? Była to lekcja pokory. Nawet najprostszy teren, nawet płaska dolina, nawet dobrze znana okolica, w niesprzyjających warunkach może być groźna. Utwierdziło nas to w przekonaniu, że należy zawsze ruszać w góry ze sprzętem przygotowanym na najgorsze.

WG pod Kasprowym Wierchem. Pogoda słoneczna, lecz tego dnia wiatr uszkadzał domy w dolinach.

Starcie drugie

Tym razem wszystko odbyło się tak, jak miało być. Ekipa stawiła się w Zakopanem w komplecie, pogoda dopisywała, zagrożenie lawinowe spadło do jedynki. Do ideału brakowało, żeby śnieg był trochę mniej twardy, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Zapraszamy do obejrzenia zdjęć z drugiego z wyjazdów.

Startujemy z Zakopca. Jak zawsze wyjazd rozpoczyna się od przepakowania na stacji BP koło ronda w Kuźnicach.
Ryjemy na Zawrat, pogoda ładna, śnieg twardy, humory dopisują
Pierwszy raz od kilku lat widzieliśmy Zawrat przy podejściu na Zawrat!
Bogna i Wojtek. Narty zdjęliśmy już koło Czarnego Stawu, bo śnieg był strasznie twardy i nie szło iść na fokach.
Bogna i Radek na skiturach.
Plac zabaw na lodospadzie.
Jak to na skiturach bywa. Idzie się i idzie do góry godzinami, żeby zjechać w pół godziny…
Karol zadowolony, bo Zawrat już blisko.
Popołudniowy zjazd z Zawratu do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów.
Zjazd z Zawratu, w tle piramida Krywania.
Silna ekipa, zaczynamy dzień drugi.
Dzień drugi, wycieczka nr 1: Szpiglasowa Przełęcz i Szpiglasowy Wierch.
Dzień drugi, wycieczka nr 2: Kozi Wierch (na sam szczyt zabrakło czasu).
Podejście w kierunku Szpiglasowej Przełęczy.
Śnieg był twardy jak beton, źle wędrowało się na nartach i deski znowu poszły na plecy.
Żleb pod Szpiglasową Przełęczą.
Końcówka podejścia na Szpiglasowy Wierch (2172 m). Na zdjęciu masyw Miedzianego (2233 m).
Pamiątkowe zdjęcie na Szpiglasowej Przełęczy. W kadrze widać Mnicha (niski kamienny szczyt po lewej na pierwszym planie), Mięguszowiecki Szczyt (2438 m, centrum zdjęcia) i Rysy (2499 m, szczyt na dalszym planie po lewej, z dobrze widoczną śnieżną rysą).
Z taką ekipą możnaby jeździć na skitury choćby co tydzień!
Zjazd spod Szpiglasowej Przełęczy do Wielkiego Stawu Polskiego.
Zjazd spod Szpiglasowej Przełęczy jest zwykle bardzo łatwy, ale tamtego dnia wymagał dużej ostrożności. Przy upadku na tak twardym śniegu łatwo było polecieć niekontrolowanie nawet kilkadziesiąt metrów.
Przerwa obiadowa! (faceta po prawej nie znamy).
Dzień trzeci. Wracamy do Doliny Gąsienicowej przez Kozią Przełęcz.
Podejście na Kozią Przełęcz jest naprawdę „interesujące”.
Maksymalne nachylenie żlebu od strony Doliny Pięciu Stawów to 45 stopni… taka stromizna robi duże wrażenie, tym bardziej że żleb jest bardzo długi. Lepiej stąpać pewnie!
Zejście z Koziej Przełęczy, nachylenie żlebu od strony Gąsienicowej to „tylko” 43 stopnie, ale tutaj ekspozycja wydaj się być większa. Żałowaliśmy, że nie mamy liny.
Pierwsze dwieście metrów w pionie z Koziej Przełęczy pokonaliśmy na czworakach.
Granaty i bardzo dobrze widoczny Żleb Drege’a w centrum zdjęcia. To słynny „ślepy zaułek tatrzański” i w żlebie wydarzyło się bardzo dużo wypadków śmiertelnych. Żleb wygląda bardzo przystępnie z grani, lecz na dole podcięty jest stumetrową przepaścią. Ludzie giną tam albo w wyniku upadku w urwisko, albo kiedy orientują się, dokąd zabrnęli, tylko nie mają siły/nie potrafią wrócić do góry.
Od lewej: Kozie Czuby (2263 m), Kozia Przełęcz (2137 m) i Zamarła Turnia (2179 m).
Długie, mozolne zejście z przełęczy. Przy tak twardym śniegu dopiero na wysokości 1900 m mogliśmy założyć narty.
Byliśmy, pokonaliśmy zjazdy o trudności „3” wg przewodnika Życzkowskiego/Wali. Satysfakcja niebywała, do zobaczenia na skiturach za rok!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.