Przejście 2005 czyli 4 dni Trampa w Beskidzie Niskim z perspektywy Radka

Myśl wyjazdu:
Bo z tym wagonem rowerowym to jest tak, że albo jest albo go nie ma.
(błyskotliwa uwaga Tomka na Wschodniej)

Zobacz galerię Pawła

Z pisaniem relacji z tak dużej imprezy jak Przejście jest ten problem, że 80% uczestników nie zostanie nawet wspomnianych w tekście. Zachęcam więc do komentowania i dodawania własnych opowieści, które potem skrupulatnie dołaczę do tekstu.

Jak to zwykle przy wyjazdach Trampa bywa, można by mieć wrażenie, że punkt zbiórki to przystanek tramwaju nr 7, Centrum w kierunku Pragi. Zebrało nas się ze 20 osób, po czym rzeczoną siódemką przetelepaliśmy się na Wschodni, gdzie jak zwykle tabuny ludzi wyczekiwały już na podstawienie pociągu na peron. Osobiście miałem przyjemność wywalić jakiegoś gościa z przedziału zarezerwowanego dla Trampa, z tym większą radością, że to on właśnie ryknał mi chwilę wcześniej prosto w twarz „ZAJĘTE, NIE WCHODZIĆ!”, zanim doczytałem kartkę z rezerwacją na drzwiach 🙂

Pociąg zapchany w sposób uroczy, ale na szczęście udało nam się przeprowadzić wycieczkę do kibla. Zresztą, nauczony doświadczeniem, nie zabrałem na drogę zbyt dużo piwa 😉 Nad ranem w Jaśle 4/5 Przejścia wysiadło, my tymczasem (Jacek, Kasia i trzech Marcinów i ja) przetelepaliśmy się dalej do Krosna. Wetlina jak zwykle biła rekordy prędkości, zbliżając się do niebotycznej granicy marzeń 25 km/h, lecz na szczęście zdążyliśmy w Krośnie na nasz PKS, zapchany również niebotycznie (notabene nie zabrał wszystkich z dworca). I oglądając zawody balonowe, dojechaliśmy do Dukli.

Po śniadaniu władowaliśmy się na jeden z bardziej rozjechanych szlaków, jaki widziałem. Wycinka drzew, koleiny do pół metra, kałuże, i błocko, błocko, błocko… W którym Mydlak wylądował po kolana i przez dobrych 5 minut nie mógł wyjąć nogi, że o wygramoleniu się nie wspomnę 🙂 Efekt taki, że około 11 GOTów zrobiliśmy w jakieś 3,5 godziny…








Chyrowa. Dopiero tutaj dowiedzieliśmy się z Mydlakiem od Jacka, że Marcin został na górze, bo rozpruł sobie spodnie zaliczając poślizg na błocie. Cerkiew w Chyrowej. Czekamy więc na Marcina. Przychodzi grupa z SKPB. „Czy zrobiliście może już coś w celu znalezienia klucza do cerkwi” pyta grzecznie SKPBowiec Jacka. „Nie, i gardzimy tymi, którzy coś zrobili” odpowiada równie uprzejmie Jacek 🙂


Z powrotem na szlaku. Idziemy szybko, PKS z Kątów odjeżdża około 18. Docieramy tuż przed czasem i czekamy zajadając lody. Koniec końców przyjeżdża PKS i za jedyne 3 zł mamy najbardziej zabawny przejazd wyjazdu: gubimy kołpak, kierowca zapomina wysadzić kobietę (Kierowca rusza, „Panie, drzwi są otwarte” krzyczy kobieta „To proszę je zamknąć!” „Ale ja tu wysiadam!!!”); kierowca zasuwa 50 km/h po olbrzymich dziurach, w końcu też w sposób spektakularny omija grupę Bronka 🙂




W Nieznajowej tłum ludzi, kończy się na noclegu w drewutni na strychu. Nad ranem budzę się z zimna, mimo że śpiworek mam przecież ciepły.

Jacek dodaje: w autobusie Jasło-Grab spotkaliśmy też bardzo miłego budowniczego mostu w Krempnej, który po uprzednim zalaniu konstrukcji betonem zalał się sam. Jak wysiadał, to zabrał ze sobą wycieraczkę i kierowca musiał mu 5 minut tłumaczyć że to nie jego.

Dzień drugi zaczynamy od serii brodów, bodajże czterech na rzece. Gonimy z Marcinem i Maćkiem grupę Artura, na ostatnich trzech brodach nadrabiamy po 5 minut, przenosząc Maćka wraz z jego plecakiem przez rzekę (my mamy sandały, on musiałby buty zdejmować).



Po śniadaniu wprowadzam Maćka i Marcina w złą dolinę i przez 45 minut idziemy drogą radośnie rozmawiając, nie widząc jednak, że nie ma żółtego szlaku i że dochodzimy do Lipnej (gdzie oglądamy cmentarz z 1918 roku).

Trzeba się było dostać na przełęcz Beskidek, więc przewaliliśmy się przez grzbiet w iście diabelskim tempie, na Beskidku widząc jeszcze Marcina i Ankę wsiadających do stopa. A przecież mieliśmy prawie 40 minut poślizgu…

Ten dzień ogólnie przebiega pod znakiem pościgu za Marcinem i Anią. W Becherovie szukamy ich pod sklepem, gdzie robimy zakupy. Dostajemy SMSa, że są w Regietovce. Zasuwamy do Regietovki, nie ma ich, biegniemy na przełęcz (10 GOTów od Becherova w trochę ponad półtorej godziny), skąd zeszli kilka minut wcześniej (godzina wysłania SMSa kolejnego prawdę nam powiedziała). Zostawiamy łachy na przełęczy i wbiegamy na Jaworzynę (bez plecaków prawie lecimy, robiąc te 3 GOTy w 20 minut 🙂




Opis wieczoru w Regietowie zostawiam tutaj Marcinom (Be oraz Seifensteinowi) a także Jackowi i Kasi. Wybaczcie złośliwość moją 😉





Jacek dodaje: pierwsze primum: Jaworzyna (Konieczniańska zresztą) 🙂 Tego dnia to nam się szlaki krzyżowały nieustannie, ale nauczył mnie on, że nie tylko ja mogę pomylić kierunki i pomykać na północ zamiast na zachód, inni też tak potrafią 🙂 Nasze zdziwienie na przejściu w Koniecznej, kiedy po 20 min odpoczynku zobaczyliśmy nadchodzących Radka, Marcina i Maćka, którzy wyszli z Radocyny dobre tyle przed nami nie znało granic 🙂

Drugie primum: złośliwość wybaczam, nie wiem jak Kasia. Ale nie byłem w stanie przewidzieć, że w Regetowie, który dla mnie, Kasi i Grzesia Gajewskiego był zresztą Matrixem (patrz: Przejście 2002), będzie akurat sympatyczna imprezka z okazji Dni Gorlic i że tam w ogóle knajpa będzie. Przez to na szlaku nie za dużo zjadłem i później dośćc szybko odczułem efekt nie tyle trzech piw co Spišskiej Borovički oraz Becherovki. A stodoła bardzo wygodna i cieplutka. Tylko z kim ja do cholery śpiewałem „Żegnaj nam dostojny stary pooorcie” po drodze do niej?


Marcin Be dodaje: JD napisał: „Tylko z kim ja do cholery śpiewałem „Żegnaj nam dostojny stary pooorcie” po drodze do niej?” no to ja też się zapytam – z kim piłem ostatnie piwo, bo jednak wbrew pozorom Mydlak to nie był??? Proszę zgłaszać propozycje.

Mydlak dodaje: Po wnikliwej lekturze to prawda, że tak było, co do wieczore w Regietowie to zakrzywienie czasoprzestrzeni nastąpiło podczas pisania smsa do kumpla (treści nie znam do dziś) a potem jak wychodziłem z kibelka to zatoczyłem koło niczym Ikarus na zajezdni, więc chyba był już czas na mnie.

Trzeciego dnia Przejścia kilka osób wykazuje syndrom dnia poprzedniego. A przed nami podejście na Kozie Żebro. A jeszcze w zeszłym roku zaklinałem się, że nigdy więcej tamtędy iść nie będę… Na górze mała sjesta i schodzimy do Wysowej, gdzie w sklepie Centrum kupuję piwo Dobra Cena za 1,25 zł.


Wchodzimy na Ostry Wierch, powolutku, bo upał jest okropny. Bo drodze Jacek gubi szlak, ale i tak jesteśmy na szczycie przed czasem, o 14:40. Robimy popas, o 15:00 zbieramy się do wyjścia ale ktoś zauważa: „zaraz, zaraz, gdybyśmy przyszliśmy zgodnie z czasem, to byśmy siedzieli jakieś 20 minut, czyli możemy posiedzieć jeszcze do 15:20”.

Już w trakcie marszu, około 15:50, Jacek robi proste wyliczenie i zaczyna troszkę przeklinać, gdyż mamy zdecydowanie za mało czasu, żeby mówić o komforcie czasowym (17:04 odjeżdża ostatni PKS z Hańczowej na Ropę).

Biegniemy prawie w dół, 6 GOTów samej odległości w godzinę, docierając do Hańczowej na… 2 minuty przed czasem. Już trzeci raz mamy szczęście z autobusem, tylko czemu on teraz się spóźnia o 5 minut skoro my tak biegliśmy? 🙂

Na drodze do chatki w Wawrzce Jacek znowu traci panowanie nad sobą bo nie pamięta, jak tam dojść, a dochodzimy przecież po zmroku… Jeden telefon, stek przekleństw i już pół godziny później przy ognisku robimy z Łukaszem, Andrzejem, Maćkiem i Marcinem frytki na prymusie.

Jacek dodaje: Szkoda, że nikt mi nie zrobił zdjęcia jaką miałem minę po podejściu na Kozie Żebro. Ale takie coś, plus kefir w Wysowej, powoduje, ze nie ma się kaca już potem. Dodatkowo w Wysowej są dwa źródła, woda z jednego z nich smakuje jak „jajko w plynie” (cytat Maciek Dziasek). Ach ach, no i jeszcze Restauracja Pod Chełmem w Ropie, gdzie spędziliśmy urocze prawie 2 godziny po przyjeździe PKSem, gdzie dają bardzo dobre ruskie pierogi, i gdzie Radek wyglosił drugą sentencję wyjazdu, pytając Marcina, przy którym przez dobre 15 minut stał talerz z sałatkami „Wiem, że to zabrzmi wieśniacko, ale masz zamiar jeszcze jeść te sałatki?” A do chatki to już teraz trafię na 100% 🙂 (akurat – rdk :P)

Dzień ostatni. Po śniadaniu konstruujemy 6-osobową grupę (trzy Marciny, Ania, Karolina i ja) i idziemy w kierunku Grybowa. Cel: piwo grybowskie! Po drodze wchodzimy na Chełm, wylewając z siebie hektolitry potu. 30 stopni. Powietrze stoi. Niby kilka GOTów tylko, ale wypijamy całą naszą wodę.

Gubimy szlak dzięki wspaniałej mapie WZKartu (już enty raz zawodzi) i wychodzimy 4 km od Grybowa. Stoimy na przystanku całe 2 minuty, kiedy… oczywiście, przyjeżdża PKS. Czwarty raz na wyjeżdzie i taki numer 🙂

W Grybowie spotykamy Michała i Martę z Przejścia, którzy jadą do Krakowa po… kameleona. Pijemy piwo za 2,50 zł za pół litra, jest tak niewyobrażalnie gorąco, że już po jednym jesteśmy lekko wstawieni. Nici z dalszego chodzenia. Jest po prostu za gorąco i nic nam się nie chce. Dokupuję jeszcze w sklepie piwa Bercik i Góralskie (całość 2,25 zł) i jedziemy do Krynicy na pizzę. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że Trampy są lekko szurnięte, kiedy Mydlak mówi do siebie w PKSie, Anka i Karolina dyskutują o przymiotach kobiet po menopauzie (szczegóły łaskawie pominę 🙂






Jacek dodaje: Ja podziwiam grupę Tomasza Prezesa, która jak zwykle zwiedzała cerkiewki, do których dojście jest tylko asfaltem 🙂 Mnie i Kasi po przejściu zawrotnej odległości 4 GOT z Wawrzki do Florynki (ładny żółty szlak) przeszła ochota na Lackową na lekko i zdecydowaliśmy, że pojedziemy do Krynicy i zobaczymy tam. Nawet stopa (mimo, że jesteśmy Niewątpliwie Młodą Atrakcyjną Parą, Którą Każdy Chce Wziąć na Stopa) nie trzeba było łapać, bo zaraz przyjechał busik (który oczywiscie zgodnie z tradycją wyjazdu goniliśmy).

W Krynicy upał i tłumy, nawet zdjęcia nie można zrobić, a ciekawa obserwacja przez nas poczyniona to taka,że najlepszą pamiątka z Krynicy jest figurka lub obrazek przedstawiający Żyda (każdy miał to na straganie). Potem są dialogi „Skąd masz takiego fajnego Żyda?” „Pamiątka z Krynicy!”. W związku z tym kopsnęliśmy się na dworzec, skąd pojechaliśmy osobówką do Piwnicznej, a stamtąd do znajomego Penzionu Dietrich w Mníšku nad Popradom. Tam przeczekaliśmy burzę i deszcz i ruszyliśmy z powrotem, po drodze odwiedzając Potraviny u Hanki, w których byliśmy świadkami zdubbingowanej telenoweli brazylijskiej oraz „miłych zakupów przy lanym piwku oraz posiedzeniu na tarasie”, w związku z czym na pociąg do Krynicy zdążyliśmy tradycyjnie o 4 minuty (spóźnił się kolejne 10). Fajnie bylo 🙂








Ostatnie migawki z wyjazdu: pizza i piwo w Krynicy, a potem wymiana złotych myśli między dwoma żulami w pociągu (około czwartej nad ranem, obok kibla w wagonie, Skarżysko-Kamienna). Wulgaryzmów nie ocenzurowałem dla zachowania głębi przekazu.

Żul pierwszy: Kurwa, ja pierdolę, kurwa.
Żul drugi (dramatycznie, po chwili namysłu): Kurwa, nie pierdol!.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.