Poprzedni wpis miał być ostatnim ze Sri Lanki, ale los spłatał mi niezłego figla w postaci darmowego dostępu do internetu na lotnisku, już za bramkami (!) do wejścia do samolotu. Dzięki niestandardowym procedurom bezpieczeństwa stosowanym na lotnisku muszę spędzić prawie godzinę w poczekalni… do rękawa. Gdzie na rynku oferowane są dwa dobra: woda z automatu i internet. Ponieważ po spożyciu litra wody w dziesięciu kubeczkach (rano nie kupowałem, bo nie miałem już pieniędzy) użyteczność tego pierwszego dobra znacząco zmalała, przerzuciłem się na internet. Do rzeczy jednak.

Podczas wizyty na wschodzie kraju byłem święcie przekonany, ze ilość kontroli wojskowych na drogach jest grubo przesadzona. Przykładowo, na 80-km odcinku drogi Pottuvil – Ampara pojazdy są kontrolowane na 18 blokadach. Na każdej wszyscy pasażerowie muszą wysiąść, okazać dowód osobisty, a bagaże jak i pojazd są skrupulatnie przetrząsane. W efekcie podróżowanie wydłuża się w nieskończoność, a kilometry pokonuje się w ślimaczym tempie.

Wczoraj zawitałem na kilka godzin do Colombo. Panuje powszechna opinia, ze w Colombo nie ma nic ciekawego do zwiedzania, ale stolica pozostaje stolicą, i byłem zdeterminowany, żeby poświęcić jej centrum chociaż dwie godziny w oczekiwaniu na pociąg do Negombo. Przyjemnie się też rozczarowałem. Ulice Colombo Fort (kiedyś fort, dzisiaj już tylko nazwa) pełne są budynków o wyglądzie, albo i pochodzeniu kolonialnym, a bardziej nowoczesne bryły nawiązują swoją architekturą do przeszłości. W pobliżu pałacu prezydenckiego ciekawie prezentują się budynki World Trade Center (dwa wieżowce) i hotelu Hilton. W efekcie spacer po uliczkach centrum miasta jest przyjemny. Szkoda, że nie udało mi się zrobić praktycznie żadnych zdjęć.

Do Colombo wjechałem pociągiem. W tle World Trade Center
Barykady w Colombo. Zdjęcia robiłem z ukrycia, bo w żadnym razie nie można fotografować żołnierzy.
Colombo nie powala zabytkami, ale architektura jest interesująca i warto się przejść po mieście.
Handlowa dzielnica Pettah jest wolna od barykad i wojska, istnieje więc w niej życie.

Jak wiadomo, na północy dogorywa wojna domowa, a Lankijczycy obawiają się zamachów terrorystycznych ze strony Tamilskich Tygrysów. Centrum Colombo przypomina w efekcie oblężoną twierdzę. Na każdym rogu znaleźć można barykady wojskowe, bunkry z worków piasku, uzbrojonych po zęby komandosów. Nie są to mili i uśmiechnięci wojskowi jak na wsi na wschodzie, wręcz odwrotnie – bardzo serio podchodzą do swoich zadań. Część ulic jest zupełnie wyłączona z ruchu samochodowego, jak i pieszego. Podczas półtoragodzinnej pięciokilometrowej przechadzki byłem macany sześć razy, pokazywałem zawartość plecaka dziesięć razy, i kilka razy zostałem zawrócony na blokadach. Nie pomagały nawet tłumaczenia, ze chcę obejrzeć jeden z niewielu kolombijskich zabytków znajdujący się tuż za rogiem.

W Negombo urzekły mnie kolory w rybackim porcie

Suszenie ryb w Negombo

Suszenie ryb w Negombo

Wielu rybaków w Negombo żyje prosto na plaży

Kontrolowane są też autobusy, pojazdy, bomb szuka się pod podwoziem, natknąłem się też na patrol z psem policyjnym szukającym albo narkotyków, albo materiałów wybuchowych. Cóż jednak z takiego poziomu bezpieczeństwa panującego w Colombo Fort, skoro po drugiej stronie rzeki na gęsto zaludnionych bazarach Pettah nie ma ani jednego wojskowego? Czyżby administracja tak obawiała się zamachów na żołnierzy na tych wąskich uliczkach? A może chroni tylko siebie, a zwykłych mieszkańców już nie?

Dzisiaj rano dojechałem na lotnisko godzinę później niż zakładałem. Z pobliskiego dworca autobusowego można dostać się do terminalu wyłącznie samochodem albo autobusem (piesi nie byli, przynajmniej dzisiaj, przepuszczani). Odcinek 1000 m możnaby pokonać w dziesięć minut, ale każdy pojazd jest zatrzymywany i kontrolowany. Wpierw policjant ogląda dokumenty każdej osoby. Następnie pasażerowie oprócz turystów (w tym wypadku tylko mnie) wysiadają i po raz drugi okazują dokumenty i zawartość toreb. W międzyczasie do akcji wkraczają dwie kontrole – pierwsza sprawdza pojazd w środku, druga od zewnątrz.

I tak, po dwudziestu minutach i przejechaniu jednego kilometra, szczęśliwie można wysiąść przed terminalem lotniska, tylko po to, żeby przejść przez kolejne kontrole bezpieczeństwa. Z których ostatnia, kontrola bagażu podręcznego, odbywa się nie po check-inie, ale dopiero przy wejściu do strefy buforowej za bramkami, gdzie teraz przebywam!

Zapowiadają mój lot. Muszę biec. Już za kilka dni – wpisy z Bangladeszu.

PS. Po napisaniu tego wpisu na 20-metrowym odcinku strefa buforowa – samolot kontrolowany byłem jeszcze dwa razy (bagaż podręczny po raz trzeci i paszport po raz enty).

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.