21-22 września 2006
fot. Maciek Jankowski (Wilk)

To był bardzo krótki, ale wyjątkowo treściwy wyjazd. Wyjechałem z Gdyni w czwartek popołudniu osobówką do Elbląga, gdzie przyjechałem trochę przed zmrokiem. Ponieważ miałem jeszcze i tak półtorej godziny do spotkania z Wilkiem (jechał z Olsztyna), to przeszedłem się na elbląską starówkę. Niestety, była dość rozkopana, ale i tak centrum miasta robi bardzo przyjemne wrażenie, bo nowe budynki nawiązują architekturą do starych kamienic w okolicach Rynku. Bardzo ciekawa była jedna z linii tramwajowych. Wydaje mi się, że kiedyś musiała iść po terenach zielonych, ale potem deweloperzy je wykupili, bo w tej chwili tramwaj jedzie takim fajnym 'tunelem’ między nowymi blokami, bardzo blisko ich ścian.

Elbląg jest całkiem przyjemny, ale faktem jest, że niespecjalnie jest co tam zwiedzać – ot, na taki mały spacer z dworca nad Kanał Elbląski i tyle. Udało mi się natomiast zerwać plakat „Klub Odyseja w Wilczętach zaprasza 16 września 2006 na mega party, przed Państwem wystąpi rezydent byłego klubu Ekawador w Manieczkach Dj Radi” (pisownia nazwy klubu jest nieprzypadkowa).

Wilk nadjechał 20:10, a w oczekiwaniu na autobus do Braniewa wypiliśmy w osiedlowym barze po Specjalu i potem zjedliśmy po promocyjnej bułce w McDonaldsie.

W Braniewie byliśmy już po dziesiątej i wyszliśmy jakieś 2 km za miasto w kierunku granicy, gdzie znaleźliśmy kawałek pola marchewek zaraz obok torów. Niestety, okazało się, że niezabieranie tropiku do namiotu to był zły pomysł, tak samo jak niezabieranie przez Wilka karimaty też nie było zbyt mądre, bo obaj dostaliśmy wilka 😉 i generalnie nasz 'półnamiot’ był cały mokry.



Dzwonek budzika zadzwonił o 6:00, a już 6:15 zaczęliśmy nasz marsz w kierunku granicy w Gronowie. Po dwóch kilometrach (z siedmiu) i 20 minutach wreszcie zabraliśmy się stopem w… gimbusie! W samym Gronowie okazało się, że plan nie był doskonały, bo przejście graniczne było wyłącznie samochodowe, a piesi przekraczać nie mogą. Po kolejnej godzince (w międzyczasie zrobiło się gorąco) zabrała nas para Rosjan. Grzecznie odstaliśmy u polskich pograniczników kilkanaście minut, kiedy odprawiali Polaków, potem sytuacja się odwróciła, bo Rosjanie szybko nas odprawili, a samochody na polskich numerach musiały stać obok i czekać.

Po stronie rosyjskiej czekała kilkukilometrowa kolejka na 1-2 doby stania i bardzo fajna tablica (nie zapominajmy, że byliśmy w Obwodzie, otoczonym Polską i Litwą :))

Калининград 51 км
Санкт-Петербург 1001 км
Москва 1340 км

Bardzo mili Rosjanie wysadzili nas w Mamonowie, gdzie od razu złapaliśmy za 42 ruble autobus do Kaliningradu, gdzie byliśmy o 10:00 czasu lokalnego (9:00 polskiego) i od razu przestawiliśmy się na czas moskiewski, wg którego odjeżdżają w Rosji wszystkie pociągi dalekobieżne – w tym nasz, 18:35 do Gdyni.

Miasto to jedno wielkie blokowisko, które wyrosło na ruinach bardzo ładnych kamienic niemieckich (wiedzieliśmy archiwalne zdjęcia w muzeach). Bardzo fajna jest łódź podwodna, przez którą przebijaliśmy się z naszymi plecakami (szczególnie nie polecam chodzenia tam z podczepioną karimatą, bo jest naprawdę ciasno). Rzut kamieniem dalej jest Muzeum Morskie, które było bardzo miłą niespodzianką: jest naprawdę nowoczesne, bardzo ciekawe, no i 9/10 ekspozycji to zwiedzanie arcyciekawego i odnowionego rosyjskiego statku badawczego. Co istotne, duża część napisów jest po angielsku i niemiecku!

Naszym osobistym i dużym sukcesem lingwistycznym było to, że przy zakupie biletów i na łodzi, i w muzeum, udało nam się zakupić dla rosyjskich studentów (40 rubli) a nie dla innostrańców (80 rubli)!




Potem poszliśmy pod katedrę na wyspie. Sama katedra jest przepiękna z zewnątrz i jest zdecydowanie najładniejszym budynkiem w mieście, ale nie warto tam wchodzić, bo kosztuje to 20 rubli, dotyczy tylko wystawy na piętrze, która jest bardzo nudna i nieciekawa, tylko w cyrylicy, i wyłącznie o Immanuelu Kancie (4 piętra o Kancie, można zwariować). A wnętrze katedry jest w remoncie i nie można do niego wejść.



Zawiodło nas straszydło – czyli Dom Sowietów. Na 750-lecie miasta, czyli rok temu, niedoszły ratusz został odnowiony i teraz są tam biura. Nadal jest paskudny w formie, ale świeży tynk nie robi już tak złego wrażenia 🙁



Potem byliśmy jeszcze w dość ciekawym Muzeum Bursztynu, odwiedziliśmy też fajny rynok, gdzie zjedliśmy barszcz + piwo, a potem dopchaliśmy się krymską „szawurmą” czyli ruską szoarmą 😉 Na Placu Pabiedy była fontanna – wypełniona pianą do kąpieli (!), ale taką sztuczną chyba, bo była bardzo sucha i nie opadała.


Teraz numer wyjazdu czyli nasz powrót. Najpierw detale: pociąg jedzie tak: Kaliningrad – Mamonowo (ostatnia stacja w Rosji) – Braniewo (pierwsza stacja w Polsce) – … – Gdynia. Bilet z Kaliningradu do Gdyni kosztuje aż 470 rubli. Jeszcze w Polsce kupiliśmy bilet Braniewo – Gdynia. Ponieważ bilet Kaliningrad-Braniewo to 195 rubli, a Kaliningrad-Mamonowo tylko 49 rubli, to stwierdziliśmy, że zapewne rosyjska obsada wysiada w Mamonowie, a polska wsiada w Braniewie i przejedziemy bez problemu na gapę.

Kupiliśmy więc bilety za 49 rubli w kasie podmiejskiej i 20 minut przed odjazdem poszliśmy na peron 5, gdzie stała… elektriczka (odjazd 18:35). A na peronie 6 – normalny nowoczesny pociąg z wagonami do Berlina i Królewca (odjazd 18:36), gdzie prowadnica robiła 'door selection’ i na bilecie na elektriczkę nie chciała nas wpuścić do wagonu. Dwa różne pociągi w tym samym kierunku w odstępie minuty, z różnymi biletami – ruskie koleje wystrychnęły nas na dudka!

Nasze głupawe tłumaczenia nie pomogły – prowadnica odsyłała nas do elektriczki. Do odjazdu 18 minut. Pobiegłem oddać bilety do podmiejskiej, a Wilk zmienić złotówki na ruble i do kasy międzynarodowej. Udało mi się wyjaśnić w kasie, że pomyliliśmy pociagi i że sytuacja jest dramatyczna, więc pani oddała mi 98 rubli za dwa bilety. Pobiegłem więc rączo do kas międzynarodowych, gdzie Wilka nie było. „Pewnie już kupił bilety” pomyślałem, ale okazało się 5 minut później, że Wilk poszedł inną drogą do kas podmiejskich, bo nie chcieli mu wymienić złotówek, tylko USD – których już nie mieliśmy – więc musiał mnie znaleźć i wziąć resztę rubli.

Na 8 minut przed odjazdem udało nam się „skoordynować” pod kasami międzynarodowymi, gdzie ledwo nam starczyło kasy (bilet na szczęście był trochę tańszy – 165 rubli) i na dwie minuty przed odjazdem pani skończyła wypisywać bilet. Z resztką 50 rubli pobiegliśmy sprintem na pociąg, wpadając do niego już po tym, jak pani zamknęła schodki. Pół minuty później odjechaliśmy 😉

Powiem tylko, że nasz plan był felerny aż do bólu. W Mamonowie nikt nie wysiadł (ruska prowadnica jechała aż do Gdyni), a polski konduktor wsiadł już przy bramie na torach na samej granicy i sprawdził nas zanim dojechaliśmy do Braniewa. Na szczęście mieliśmy bilety.

W Braniewie dosiadło się do nas prawdziwe bydło, czyli ze 30 szeregowych wracających do domu i wyluzowujących się przy piwie. Podróż i tak minęła szybko, bo mieliśmy a) piwa rosyjskie b) w wagonie były cztery telewizory, na których prowadnica puszczała po rosyjsku Piratów z Karaibów, potem film o wielgachnych pająkach, do których strzelano z bazooki, a dwie ostatnie godziny leciał Tom i Jerry. Prowadnica była tak zaaferowana oglądaniem kreskówki, że prawie na każdej stacji leciała spóźniona, dopiero jak pociąg stanął otwierać drzwi do wagonu 🙂

To już chyba koniec. Jeden dzień, a tyle pisania 😉 O 23:30 dotarliśmy do mnie do domu, a następnego dnia Wilk pojechał do Warszawy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.