Daleko, daleko w tamilskiej krainie, za niezliczonymi poletkami ryżowymi i palmami kokosowymi, obok rybackiego Mamallapuram nad Oceanem Indyjskim, hinduscy naukowcy założyli pewnego razu najbezpieczniejszy bank świata. BANK KROKODYLI.
Aktywa długoterminowe banku stanowi kilka tysięcy krokodyli i aligatorów. Od kilku małych crocs i wallies przygarniętych do banku jeszcze w „niemowlęctwie”, krokodyla wspólnota rozrosła się z biegiem lat do gigantycznych rozmiarów. Aktualnie gady reprezentują różne gatunki, również z Australii i Ameryki Południowej. Całymi dniami wylegują się w swoich przyciasnych basenikach z otwartymi paszczami dla przewietrzenia się lub ewentualnie depczą się nawzajem w wyścigach po kozie mięso, rzucane z wiaderek przez odwiedzające bank rodziny z dziećmi.
Ale prawdziwa chlubę banku stanowią jego… aktywa bieżące. W dniu 24 lutego 2009 bilans wykazywał:
– 421 kobr, w tym również kobr królewskich
– 57 szczególnie jadowitych kraits
– 139 żmij Russell’a
– 5 żmij tzw. saw-scaled
czyli łącznie 622 jadowite węże indyjskie.
Te jak najbardziej żywe węże są przechowywane w banku przez średnio miesiąc. W tym czasie trzyma się je w glinianych wazach nakrytych gazą (zupełnie taką samą, jaką kiedyś w Polsce używano do wyrobu sera białego domowym sposobem) i wyjmuje od czasu do czasu w celu pozyskania jadu. Krótko mówiąc, jest to miejsce, gdzie produkuje się antidotum na potrzeby okolicznych szpitalików. Wszystkie wazy są zgromadzone w jednym pomieszczeniu, które stanowi prosty dół wykopany w ziemi i oblany betonem. Na środku pomieszczenia znajduje się stolik, a na nim rodzaj wysokiego naczynia zasłoniętego elastycznym materiałem. Trzech Hindusów obsługuje cały „showroom”.
Pierwszy wyjmuje węża z wazy, łapie go za ogon oraz w okolicach łba i pozwala mu z wściekłością zatopić zęby jadowe w elastycznym materiale na słoiku. Kropla jadu błyskawicznie skapuje do środka słoika. Na jej miejscu w przeciągu sekundy pojawia się następna, na jej miejscu następna i tak przez kilka minut. Wreszcie ten sam Hindus pozwala wężowi dyndąć w powietrzu przez chwilę, kiedy trzyma go już tylko za ogon, po czym wąż z widoczną ulgą sam wpełzuje z powrotem do swojej prywatnej wazy.
W tym samym czasie drugi Hindus opowiada odwiedzającym o kobrach, gnębiąc dwa gady tańczące na podłodze czymś w rodzaju pogrzebacza. Na pogrzebacz nasunięta jest szmatka, którą kobry co jakiś czas z furią atakują. W dalszej części przedstawienia ten „naukowy fakir” prezentuje na swoim palcu bliznę po starym ukąszeniu kobry. Dowiadujemy się, że za płotem stoi zaparkowany ambulans, gotowy w każdej chwili na odwiezienie ukąszonego człowieka do szpitala. Najbliższy szpital jest w Chennai, 70 km na północ. To tylko dwie godziny drogi, ale z drugiej strony od ukąszenia do śmierci są tylko cztery.
Trzeci Hindus „pokwitowuje” przy kolejnym stoliku odbiór węży od miejscowych. To wieśniacy łapią węże na swoich poletkach i w zaroślach pod palmami kokosowymi i przynoszą je do banku. Ponieważ jest to zajęcie dość ryzykowne, dostają za to niezłe wynagrodzenie. Żeby legalnie poskramiać kobry, trzeba posiadać oficjalną licencję rządową.
Przy baseniku z wazami spędziłam dobrą godzinę. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek wzniosła się na wyższy poziom „hipnozy” niż obserwując kobry w tym niezwykłym miejscu. I nawet medytacja według Sri Aurobindo nie pomaga skoncentrować się na niczym tak mocno, jak śledzenie kobr podążających za quasi-pogrzebaczem!