Kilka dni temu około północy siedzieliśmy ze znajomymi na dachu jednego z akademików, kiedy zadzwonił do mnie telefon. Nie wierzyłem własnym oczom: środek nocy, a na wyświetlaczu numer Chowdhary’ego. Zdziwiony odebrałem, ale Chowdhary nie chciał znowu wyrzucać mnie z pokoju, tylko oznajmił mi, że pod bramą czeka mój kolega. Podreptałem w kierunku bramy, a tam obładowany plecakami, wychudzony, zarośnięty, strasznie zmęczony, ale uśmiechnięty czekał Maciek (Czufut).
Spodziewałem się jego wizyty, ale miał mnie uprzedzić o przyjeździe. Po dwóch miesiącach samotnej podróży dookoła Indii przez Kaszmir, Ladakh, stany górskie i egzotyczne południe dotarł do Gurgaonu, a pech dopadł go na ostatnim odcinku: w trakcie 36-godzinnej podróży pociągiem z Chennai, kiedy został zagazowany przez kieszonkowców i stracił aparat, telefon i trochę pieniędzy. Nic więc dziwnego, że prędko padł spać ledwo żywy.
Następnego dnia po krótkim zwiedzeniu nowoczesnych centrów handlowych, zabraliśmy Maćka na kolację do znajomej Bogny z pracy: Amerykanki i jej narzeczonego Hindusa. Wieczór upływał przyjemnie na rozmowach przy smakołykach przygotowanych przez gospodarzy. Jeden z gości-palaczy zapytał się, gdzie może oddać się nałogowi. Gospodarz otworzył mu drzwi na balkon, i w tym momencie do pokoju wtargnął wiatr. I chłodne, rześkie powietrze. Niczym z Europy!
Mieszkańcy Gurgaonu od tygodni z utęsknieniem wyczekiwali deszczu. Dlatego większość gości wyległa natychmiast na balkony zawieszone wysoko nad ziemią, żeby podziwiać burzę. Było to najdziwniejsze i najsilniejsze zjawisko naturalne, jakie kiedykolwiek widziałem. Błyskawice rozświetlały niebo co sekundę, kilkadziesiąt razy na minutę, w ciągu godziny musiało być ich kilka tysięcy, ale cały spektakl odbywał się bezgłośnie, jak w niemym kinie, nie słychać było ani jednego gromu. Silny wiatr niósł gigantyczne tumany kurzu, a piach zatykał oczy nawet na siódmym piętrze. Wkrótce pojawił się deszcz, zacinający z olbrzymią siłą, który przesłonił całkowicie widoczność.
Staliśmy na zewnątrz, podziwiając spektakl, ale wkrótce większość gości zdecydowała się wracać. Nawet ulice nowoczesnego Gurgaonu nie posiadają kanalizacji, więc po każdej nawałnicy na jezdniach tworzą się całe rzeki, stawy, jeziora, kanały. Wyrwy w drogach zdradziecko znikają pod wodą, a jazda staje się jeszcze bardziej niebezpieczna. Rzeki porywają śmieci, piesi brodzą po kolanach w błocie. Naturalną reakcją na deszcz w Indiach jest więc podjęcie decyzji o powrocie do domu, zanim stan wód uniemożliwi to na długi czas.
Kilka tygodni wcześniej, kiedy nad miastem przetoczyła się podobna nawałnica, Gurgaon został sparaliżowany korkami na kilkadziesiąt godzin, dużo dłużej niż trwał deszcz. Bogna z Audrey przeprowadzały się tego dnia do nowego mieszkania. Do domu wracały kilka godzin, a drugie tyle czekały na umówiony transport, a w efekcie zmuszone były przeprowadzać się w środku nocy. Ich samochód utknął na środku rzeki, kierowca otworzył drzwi, a do środka wtargnął strumień zalewający i moczący wnętrze. Wypychanie samochodu trwało ponad godzinę.
Na szczęście para Holendrów przyjechała na imprezę własną Hondą CR-V, wysoko zawieszonym SUV-em idealnie przystosowanym do rzek i podwodnych dziur Gurgaonu. Jechaliśmy w nocy po deszczu przez zalane ulice, w nieznanej ale nowoczesnej części miasta, wzdłuż pięknie oświetlonych apartamentowców i biurowców, obserwując poziome błyskawice, które wciąż rozświetlały niebo.
Tak, w tej aurze Gurgaon zdecydowanie zasługuje na miano Nowego Jorku Indii.
ha! u mnie tez byla burza dzis w nocy…tak miedzy 3-8 rano
ja na szczescie nie bylem w tym czasie na zewnatrz ale podobno walilo niezle
a i czufut mial szczescie ze nie przyjechal w dzien burzy 😉