Już ponad miesiąc pracuję w indyjskiej firmie, więc pora na kilka spostrzeżeń. Firma zatrudnia około dwa tysiące osób i pod względem organizacyjnym przypomina europejskie konsultingi. Jest jednak parę rzeczy, które odróżniają ją od zachodniego modelu korporacyjnego – o tym właśnie opowiem.
Część I: Taksówki
Dzień dla każdego pracownika zaczyna się mniej więcej tak samo: od czekania na firmową taksówkę. W Gurgaonie nie ma transportu publicznego, więc każda firma zapewnia go indywidualnie swoim pracownikom. Czekanie na telefon od kierowcy „Mam, cab downstairs” może rozciągnąć się w czasie. Zgodnie z IST, czyli Indian Streachable Time, 7:50 może oznaczać 8:00, ale również 9:20. Czekanie na taksówkę jest proporcjonalne do znajomości okolicy przez kierowcę (miasta nie mają ulic, a taksówki GPSów), umiejności komunikacyjno – logicznych kierowcy (z reguły zna tylko Hindi, nie potrafi czytać mapy – z resztą nikt ich tu nie używa, może nie docierać do niego że Ridgewood Estate to nie to samo co Windsor Estate, chociaż budynki mają ten sam kolor etc) i wreszcie do punktualności współpasażerów (trade-off pomiędzy dokończeniem śniadania a zejściem w ciągu 2 minut do samochodu). Jeżeli akurat pada, to najlepiej od razu wygodnie rozłożyć się na kanapie z książką (nie ma co włączać telewizora, bo prąd może wysiąść w każdej chwili). Gurgaon, chociaż jest wyjątkowo zachodnim miastem z mnóstwem centrów handlowych, biur i zamożnych obywateli, nie posiada systemu studzienek ani odpływów na wypadek deszczu. Kiedy tylko zaczyna się monsun, ulica blokuje się w korkach, a baseny z wodą o kolorze kawy z mlekiem tworzą się na każdym skrzyżowaniu.
Okazuje się, że spóźnienie sie pracy to kolejny powszechnie akceptowany element codzienności. W Timesheecie jest nawet kategoria „Cab delay”, która łata każdą poranną dziurę czasową, wynikającą z omówionych wcześniej cech osobowościowych kierowcy tudzież pogody.
Część II: Tak zwana Kultura Korporacyjna
Hindusi w ciekawy sposób łączą zachodnie postrzeganie pracy ze swoim tempem życia i tradycjami. Jeżeli projekt ma określony deadline, oznacza to, że trzeba się do niego dostosować. Kropka. Nie wyklucza to jednak, że początkowo można zajmować się czymś zupełnie innym, jak na przykład pogawędki przy herbacie z kardamonem w kantynie, by później rzucić się w wir pracy, zostawać w biurze po godzinach i dopracowywać raport do ostatniej minuty. Mój dział zajmuje się m.in. tworzeniem analiz finansowych dla zachodnich banków. Nie ma mowy o naginaniu terminów przed klientem, ale wewnątrz działu czasowe rozłożenie pracy bywa różne. Większość moich kolegów z pracy to osoby, które skończyły renomowane indyjskie uczelnie, niektórzy spędzili semestr w Londynie, Niemczech albo Portugalii (!) Pochodzą głównie z technicznych szkół takich jak IIT. Są przyzwyczajeni do ciężkiej pracy, bo jeśli na takiej uczelni nie jest się w czołówce, to katastrofa (patrz bestseller Chetan’a Bhagat’a „Five point someone”). Hindusom zdarza się natomiast twierdzić o sobie, że potrafią fantastycznie wykonywać polecenia i podejmować wysiłek, ale brakuje im takiej wyluzowanej kreatywności, która najczęściej jest przypisywana ludziom Zachodu, powiedzmy Amerykanom. Myślę, że trzeba wiele czasu i obserwacji, żeby zweryfikować tę hipotezę.
Tymczasem, jeśli ktoś nie ma chwilowo wiele do zrobienia, nikt nie ma mu za złe wyjścia do pobliskiego centrum handlowego czy mocno wydłużonego lunchu. Czekając na moje pierwszy projekty, już po zakończeniu wszelkich treningów i szkoleń online, był to właśnie mój przypadek. Na przekór moim europejskim przyzwyczajeniom, opuściłam moje „stanowisko pracy”, by poznawać się lepiej z ludźmi z mojego działu przy wspomnianej herbatce z kardamonem w kantynie. Zatem filozofia jest taka: masz swój projekt i swoje zadania, dysponuj czasem tak jak uważasz, ale w określonym czasie zostaniesz rozliczona z tego co zrobiłaś. Tutaj jest to najlepsza motywacja.
Część III: Torty, balony i emaile
Codziennie rano w mojej skrzynce emailowej znajduję wiadomość, kto ma dziś urodziny. Nazwiska delikwentów pojawia się na kolorowym tle, obok obrobionego Corelem bukietu kwiatów. Jubilaci zostają rano przywożeni do firmy osobną taksówką, a na zakończenie dnia dostają kwiaty i tort z quasi-francuskiej cukierni obok. W czasie lunchu często urządza się w kantynie małe „spotkania urodzinowe”. Bywają one dość drastyczne. Znajomi zamawiają ciasto śmietanowe, następnie jeśli jubilat to mężczyzna, ma gwarancję wysmarowania twarzy wspomnianym ciastem, następnie otrzymania paru bardzo porządnych kopniaków od kolegów. W przypadku kobiet, celebracja ogranicza się do lekkiego maźnięcia bitą śmietaną po policzku i odśpiewania „Happy birthday”.
Wszystkie te ceremonie są przejawem entuzjastycznego podejścia mieszkaów Indii do wszelakich świąt. Odniosłam wrażenie, że świętowanie w Polsce to niemrawe sztywniactwo w porównaniu do świętowania w Indiach.
Przykład: Dzień Niepodległości. Kiedy w przeddzień tego święta wkroczyłam do biura, potknęłam się o rozsypane na podłodze pachnące kwiaty w barwach narodowych. Całe piętro przystrojone było czerwonymi, białymi i zielonymi balonami, za każdy komputerem została zatknięta narodowa chorągiewka. HR ogłosiło konkurs na najciekawsze uroczyste sari, dostałam mnóstwo emaili z patriotycznymi wierszami i sentencjami, każdy brał udział w quizie wiedzy o historii Indii. Jeden z nadesłanych emaili głosił: „Freedom is not a right but a feeling! Let’s be proud to feel the freedom! Let’s say loud we are Indians!”. Po południu wszyscy pracownicy zostali zaproszeni do kantyny na darmowy lunch, którego częścią były tradycyjne świąteczne dania z północnych Indii i lody o smaku mango i papai. Nigdy nie doświadczyłam takiego entuzjazmu z okazji Dnia Niepodległości w Polsce! Pomimo, że udzieliła mi siła mi się radosna atmosfera tego dnia, zrobiło mi się przykro, kiedy pomyślałam o zdechłych, nadętych obchodach 11 listopada w naszym kraju. Naprawdę, mamy się czego nauczyć od „Indian”.
To tyle a propos spostrzeżeń z pracy. Zgodnie z zasadą, że dla Europejczyka każdy dzień w Indiach przynosi nowe niespodzianki, na pewno wkrótce znowu wydarzy się coś intrygującego w moim spokojnym, przewidywalnym biurze.
Bogna, a nie masz wrażenia, że te celebracje są reżyserowane i niespecjalnie autentyczne? Że to taki trochę styl konkretnego miejsca, tej konkretnej firmy, a nie całych Indii? Czy nie zastanowiło Cię, że wszystkie świętowania wyglądają identycznie i przez to wszystko nie są spontaniczne? Bo ja po przeczytaniu Twojego opisu odniosłem trochę takie wrażenie…
Jaco drogi, nawet jezeli takie swietowanie, jest jak mowisz wyrezyserowane, to zdecydowanie wole indyjskiego rezysera od polskiego. Tak, wole dostawac rozpoetyzowane emaile patriotyczne, a pozniej zajadac sie z kolezankami zza biurka lodami o smaku mango, niz wlaczyc w Polsce Jedynke i sluchac zalosnego oredzia do narodu, po czym patrzec przez okno, jak po raz kolejny nikt z moich sasiadow nie wywiesil flagi… A apropos rezyserowania, to emaile pochodzily nie tylko od HRow, ale na przyklad moi koledzy z pracy zadali sobie trud, zeby wyszukac dla mnie na necie artykuly o Ghandim, historyczne zdjecia etc. Ale na pewno masz racje, ze to niekoniecznie dzieje sie w kazdej firmie, w kazym miejscu – nie wiem tak naprawde, co sie dzieje globalnie. Pozdrawiam serdecznie i czekam na wiesci z wiezy kontroli lotow!:);)
Nie ten Jacek 🙂
W Polsce patriotyzm jest inny, podczas ostatniej rocznicy powstania ludzie sami z siebie wywieszali w oknach flagi, myślę, że ci co nie lubią Kaczora również. I że nadęte obchody też są w każdym państwie, w Indiach pewnie również. W Polsce taki „oficjalny” patriotyzm jest obrzydzony od małego, bo wmawia się że Mickiewicz, że powstania, że to że sro, a tak naprawdę to powinniśmy być z tego dumni, bo jak poopowiadam komuś spoza Polski o naszej historii czy podsunę jakiś artykuł to jest pełen podziwu. Nasz patriotyzm też jest oddolny, tylko inaczej się objawia.
Ja miałem jednak na myśli co innego – te wszystkie „spontaniczne” akcje urodzinowe. Z tego co piszesz wynika, że mimo że miłe, to dla każdego są takie same, że każdy dostaje maila, kwiatki i każdy „spontanicznie” smaruje się takim samym ciastem. To moim zdaniem nie świadczy o inwencji, a często pewnie i o nieszczerości.
I tyle:) Ale każdy lubi co lubi.
Wiesz, z jednej strony na MDI za każdym razem kiedy ktoś ma urodziny otrzymujemy identyczne e-maile generowane komputerowo, ale z drugiej strony, oni autentycznie celebrują urodziny. Przynajmniej na MDI, jeśli ktoś ma jubileusz, na dachach można liczyć na małą imprezę w stylu lokalnym. Zawsze z kopniakami, ale nie jest to wymuszone. Nie wiem jak wygląda w korporacji, ale myślę, że przynajmniej 50% osób się przy tym dobrze bawi. Dla porównania: nawet w Trampie składamy sobie życzenia, ale nie robimy imprez z tego powodu.
Co do dnia niepodległości – na MDI nie działo się nic specjalnego. Natomiast w tak niesamowicie rozoranym podziałami kraju jak Indie (gdyby nie kolonializm byłoby to zapewne 5 różnych państw), święto niepodległości jest chyba bardziej świętem JEDNOŚCI państwa niż wyzwolenia. W przeciwieństwie do kilkuset regionalnych świąt religijnych to jedyna ogólnokrajowa okazja, żeby demonstrować siłę wspólnoty, sukcesu powojennej demokracji (mało kto zdaje sobie sprawę z demokratycznych tradycji Indii). W unilateralnej Polsce mamy innej potrzeby, nie czujemy już zagrożenia z zewnątrz, nie atakują nas terroryści, słowem: sądzę, że mniej ekscytujemy się Świętem Niepodległości.
Nie potrafię ująć precyzyjnie moich wrażeń w słowach, ale mam nadzieję, że rozumiesz do czego zmierzam.