Teren, który dzisiaj nazywamy Gujaną, Surinamem i Gujaną Francuską, przez dziesiątki lat skutecznie opierał się kolonizacji. Klimat był tu tak nieprzyjazny, tropikalne choroby tak powszechne, a dżungla tak niebezpieczna, że połowa kolonistów umierała po roku od przyjazdu, a 80-90% przeżywało tylko kilka lat. W tamtych czasach nikt nie przypuszczał, że nieprzyjazne ludziom i nieprzebyte dżungle chronią złoża złota, boksytów i innych cennych surowców. Żadne z mocarstw, ani Anglia, ani Holandia, ani Francja, nie miało pomysłu na wykorzystanie kolonii, a tym bardziej na zachęcenie osadników do osiedlania się w bagnistej dżungli. W wyniku wojen, najazdów i umów handlowych tereny Gujan zmieniały właścicieli, ale wydarzenia te nie odbijały się większym echem. To był jeden z tak zwanych końców świata.
O przyszłości Gujany Francuskiej zadecydowała… francuska dziura budżetowa. W połowie dziewiętnastego wieku Francuzi zorientowali się, że ich więzienia pękają w szwach, a koszty utrzymania nieustannie rosną. Wymyślili, że dużo taniej będzie wysłać więźniów do Ameryki Południowej, aby budowali świetlaną przyszłość francuskiej kolonii. W 1851 roku Napoleon III podpisał ustawę, która umożliwiła deportacje na masową skalę. Więźniowie zaczęli trafiać do tropikalnych obozów pracy, gdzie własnymi rękami budowali mury wiezień w których później odbywali karę. Dzisiaj wszystkie historyczne budynki w St Laurent du Maroni w ten czy inny sposób związane są z więziennictwem.
Nieliczni szczęśliwcy, którzy przeżyli reżim obozu pracy, według francuskiego prawa byli zmuszeni do zostania w kolonii tyle samo lat, ile wcześniej spędzili w wiezieniu. W efekcie Gujana Francuska stała się kolejną czarną dziurą, która wsysała każdego i nie chciała wypuścić nikogo. Dzisiaj ocenia się, że przez sto lat w Gujanie umarło 80.000 więźniów. Z gujańskiego piekła wyrwała się skutecznie tylko garstka (w tym najbardziej znany wiezień Henri Charrière, szerzej znany jako Papillon; zagrany w 1973 roku w filmie o tym samym tytule przez Steve’ego McQuinna).
Decyzja o likwidacji gujańskiego systemu więziennictwa zapadła w 1937 roku, a z powodu wybuchu II wojny światowej została wcielona w życie dopiero w latach 1946 – 1953. Przedtem przez ponad sto lat wszystko, co działo się w Gujanie Francuskiej, było nierozerwalnie związane z więziennictwem. Wydawało się, że prowincję czeka zapaść ekonomiczna i zapomnienie. Na szczęście dla Gujańczyków ambicja generała de Gaulle’a nie znała granic.
W latach sześćdziesiątych de Gaulle z zazdrością obserwował amerykański i radziecki bój o panowanie na orbicie i w kosmosie. Na świecie kończył się rozpad systemu kolonialnego, co roku nowe państwa deklarowały niepodległość w Afryce i w Azji. W porównaniu z innymi mocarstwami Francja kurczowo trzymała się przeszłości oraz odmawiała swoim koloniom niepodległości. Indochiny (Wietnam), Kamerun, a nawet Madagaskar – wszędzie tam wojsko krwawo tłumiło ruchy niepodległościowe. Wszędzie nieskutecznie, wszystkie te kraje do 1960 roku uzyskały ostatecznie niepodległość. W 1962 roku Francja utraciła ropodajną Algierię po wieloletniej wojnie domowej. W tych okolicznościach dumny De Gaulle decyduje, że Francja jako mocarstwo światowej rangi musi rozwinąć własny przemysł kosmiczny.
Okazało się, że gujańska dżungla, położona zaledwie kilka stopni szerokości geograficznej na północ od równika (na równiku potrzeba 20% mniej energii na wystrzelenie rakiety niż z Europy), idealnie nadawała się do podboju kosmosu. Zaczęto budowę kosmodromu w okolicach Kourou.
Wraz z upływem lat i rozwojem Unii Europejskiej, gujański projekt stawał się coraz mniej francuski, a coraz bardziej europejski. W 1975 roku powstała Europejska Agencja Kosmiczna (ESA). W latach osiemdziesiątych opracowano prototyp rakiety Ariane-1, która zainicjowała serię tych rzetelnych wehikułów. Europa wkrótce zaczęła marzyć o europejskiej konkurencji dla GPS i powstał projekt Galileo. Rola satelitów w zrozumieniu działania wszechświata wzrosła i potrzeba było wysyłać ich coraz więcej, z coraz bardziej precyzyjnymi urządzeniami pomiarowymi. Dzisiaj podbój kosmosu trwa w najlepsze, a Kourou wystrzeliwuje rakietę średnio raz na trzy tygodnie.
Gujańska gospodarka, kiedyś w 90% oparta na więziennictwie, dzisiaj oparta jest w 90% (bezpośrednio i pośrednio) o przemysł kosmiczny. Powierzchnia departamentu to jedna trzecia powierzchni Polski, a zameldowanych jest tutaj tylko ćwierć miliona osób (czyli tyle samo co w Gdyni). Mimo tak niewielkiej ludności, Francja nieustannie pompuje do dżungli miliardy euro, aby zapewnić wysokie warunki życia wokół kosmodromu i zniechęcać do jakiejkolwiek działalności dywersyjnej. Wdzięczni Gujańczycy zdecydowanie opowiadają się przeciwko niepodległości.
Wysokie dotacje rozleniwiają. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystkie firmy w Gujanie Francuskiej są prowadzone wyłącznie przez Chińczyków. Aktywność ekonomiczna pozostałych mieszkańców Gujany znacznie mniej rzuca się w oczy. Ekspaci, których spotkaliśmy na naszej drodze, wyrażali radykalne sądy: „Lenie” (Chińczyk), „Nic nie robią cały dzień” (Austriak), „Niezbyt pracowici” (Brytyjczyk). Mimo tych jednoznacznie niepochlebnych opinii, spotkaliśmy na naszej drodze bardzo przyjaznych i pomocnych ludzi.
Mimo zastrzyków gotówki z metropolii, gujańskie miasta prezentują się mizernie. Centrum Kourou w niedzielne popołudnie, zaledwie dziesięć kilometrów od nowoczesnego kosmodromu, przedstawiało prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Przewrócone śmietniki, porozbijane butelki, tynk odpadający ze ścian, aż strach chodzić po ulicy. Lecz na prawie każdym budynku – anteny telewizyjna Canal+.
Na kosmodromie w Kourou codziennie pracuje aż 1400 osób, lecz jak to zwykle w Gujanie Francuskiej bywa, nie sposób tam dojechać bez własnego samochodu. Transport publiczny w tym kraju nie istnieje. Po raz czwarty w ciągu doby byliśmy zmuszeni organizować sobie autostop. Na szczęście większość gości w tutejszych pensjonatach to pracownicy kosmodromu i dość prędko Bogna załatwiła nam poranny transport z Mattem (firma Matta produkuje gigantyczne rentgeny, które prześwietlają zbiorniki paliwowe rakiet przed zalaniem paliwa, w celu, jak to Matt określił, „znalezienia zapodzianych śrubokrętów”).
Gujańskie Centrum Kosmiczne rozciąga się w dżungli na obszarze kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych. Budynki (dominuje architektura lat siedemdziesiątych), są rozrzucone tak daleko od siebie, ze CCK proponuje turystom nie tylko zwiedzanie kosmodromu, lecz również oglądanie dzikiej zwierzyny na jego terenie!
W grupie turystów byliśmy jedynymi nie-Francuzami i podczas trzygodzinnej wycieczki po francusku musieliśmy się mocno wysilać, żeby uzyskać informacje od przewodniczki. Mimo to cytujemy dla Was kilka ciekawostek zanotowanych w Kourou:
– Aby rakieta pokonała grawitację i osiągnęła orbitę, należy ją rozpędzić przynajmniej do 8 km/sekundę, czyli 28 000 km/h. Rakiety wystrzeliwane z Gujany osiągają zwykle prędkości 35 000 km/h. Oglądanie startu rakiety jest więc imponujące, ale trwa około pół minuty.
– Rakieta Ariane-4 napędzana jest czterema silnikami, które spalają płynny wodór (-253 °C) oraz płynny tlen (-183 °C). Każdy z czterech silników spala 275 kilogramów paliwa na minutę.
– Ariane-5 na 75 wystrzeleń miała 70 udanych (w tym ostatnich 65 wystrzeleń). Ostatnia katastrofa wydarzyła się w 2002 roku.
– Tylko 1% masy rakiety dociera ostatecznie na orbitę w postaci satelity. 99% spala się w atmosferze.
– Wyniesienie na orbitę 1 kg masy kosztuje w Gujanie 25.000 USD. Średnia waga komercyjnego satelity to 7000 kg (ale przykładowo teleskop Hubble’a waży aż 11000 kg).
– Rakieta wystrzelona w Gujanie Francuskiej po 20 minutach lotu znajduje się nad Gabonem w Afryce.
– Satelita Plejada potrafi zrobić z wysokości 694 km zdjęcie monety jednozłotowej.
Musimy kończyć już ten wpis, bo prowadzący kafejkę internetową Chińczyk szykuje się już do zamknięcia (a jednak!). Zapraszamy Was do obejrzenia zdjęć z Gujany oraz zachęcamy oczywiście do obejrzenia filmu Papillon. My po wizycie na przyczółku kosmosu jutro wracamy do gujańskiej historii i płyniemy na wyspy Iles du Salut zobaczyć więzienie, w którym w filmie przebywali Steve McQuinn i Dustin Hoffman.
Gdy kilka lat temu przygotowywałem się do wyprawy do Gujany znalazłem w internecie jedynie dwa albo trzy polskie źródła. Jednym z nich była notka na blogu europosla PiS Rysia Czarneckiego o jego wizycie na kosmodromie w Gujanie Francuskiej. Dowiedziałem się z niego jedynie jakim jechał samochodem i co jadł na obiad.
Bardzo się cieszę, że tam jesteście, przeżywacie fajne przygody i że fajnie piszecie – dzięki Wam kolejni podróżnicy w ten rejon będą mieli o niebo łatwiej! A skoro już trafiliście na „koniec świata” to gdzie dalej zmierzecie?
Dzieki! Dzisiaj wracamy do Brazylii i kierujemy sie do Sao Luis i parku narodowego Lençois Maranhenses, przedostatniego przystanku w naszej podrozy.
PS. Co do obiadu, idziemy dzisiaj na hale targowa do Wietnamczyka Mister Nicholasa na zupe pho i sajgonki. pozdrowienia z Cayenne!