Tym razem w Boże Cialo postanowiliśmy połaczyć przyjemne z pożytecznym, to znaczy: A) pojeździć na rowerze po krainie saun i Muminków i B) dostarczyć z Polski trochę kabanosów i ptasiego mleczka naszemu przyjacielowi Łukaszowi, który studiuje w Helsinkach.
Tym sposobem, trafił nam się kolejny po Patagonii wyjazd, gdzie wyubierani w pięć warstw staramy się nie zamarznąć w namiocie. No dobrze, trochę przesadzam… Ale w czasie gdy po fińskiej stronie Bałtyku ubieraliśmy czapki na porywistym wietrze przy 10°C, w Beskidach świecilo cudowne słońce przy 26°C.
Migawka I, Helsinki – ONZ, tofu i design
Po dziewięciu godzinach w samochodzie (patrz ograniczenia prędkości /mandaty na Litwie i Łotwie) oraz dwóch godzinach na promie z Tallina, dotarliśmy do Helsinek. Łukasz powitał nas przed uniwersytetem w dzielnicy portowej i na cztery godziny zostaliśmy… pracownikami United Nations! Uczelnia edukuje przyszłych ONZ-owców, a my dołączyliśmy do tego zacnego grona parkując na miejscu dla vipowskich urzędników.
Obiecane ptasie mleczko zrobiło furorę na polskim podwieczorku na uczelni, a my w ramach obiadu rozsiedliśmy się wygodnie na ławce na ulicy z fińskim take away’em. Nie wiem, co Putin miał na myśli mówiąc, że fińska kuchnia należy do najgorszych na świecie, bo przechodnie oglądali się z zazdrością na nasze styropianowe pudełka z marynowanym tofu i bakłażanami…
Później, jak przystało na wyjazd pod namiot, udaliśmy się do helsińskiej dzielnicy designu i sztuki. Tak! Nie mogło być inaczej, skoro jako dziecko wychowałam się na opowieściach rodziców o fińskim wzornictwie, po tym jak rodzice w latach 70. porwali się na podróż autostopem po Finlandii z plecakiem pełnym paprykarza. Nie ma już oczywiście takiego kontrastu jak Finlandia-PRL w siedemdziesiątym czwartym, ale to „coś” w skandynawskim stylu dalej fascynuje…
Migawka II, najdłuższy dzień w roku
No, koniec już tego hipsterowania w stolicy! Z rowerami na dachu dotarliśmy do campingu Soliden w niewielkim Pargas nad Bałtykiem. Na wstępie dowiedzieliśmy się, że camping ma mnóstwo gości i spodziewają się dzikich tłumów z powodu letniego przesilenia – 20 czerwca. Rozglądaliśmy się uporczywie, bo oprócz nas były tam ze trzy samochody i jeden rozbity namiot. Faktycznie, 19-go o północy jeszcze czytaliśmy książki przy świetle dnia. Rano wyjrzeliśmy z namiotu spodziewając się zalewu gości. Widząc jeden nowy van – stwierdziliśmy, że to właśnie muszą być te dzikie tłumy według fińskiej definicji: w kraju porównywalnym powierzchniowo do Polski mieszka jakieś pięć milionów ludzi.
Dzień spędziliśmy na rowerach wokół Pargas, a później po przeprawie promowej na wyspie Nagu. Trafiliśmy na kemping znowu na samym brzegu wyspy, pod zagajnikiem brzozowym tuż nad Bałtykiem. W takich miejscach najczęściej masz ochotę rzucić rower w krzaki, zapomnieć o planowaniu i cały dzień tylko patrzeć na morze.
Właściciel kempingu na wstępie powiedział, że obowiązuje zakaz wstępu dla nastolatków i zakaz „heavy drinking”. O co mu chodzi? Zrozumieliśmy przejeżdżając przez miasteczko obok. Nagle na starym, luterańskim cmentarzyku usłyszeliśmy imprezową muzykę z trzech stron naraz. Pod cmentarzem zaczęły parkować vany z głośnikami i materacami, a potem zobaczyliśmy że dookoła cmentarza trwa już właściwie jedna wielka piwna impreza z okazji mid-summer day! W to ważne fińskie święto wszyscy mają urzędowo wolne. Obowiązkowo grill, a potem zabawa przez całą noc.
My uczciliśmy przesilenie tradycyjną sauną, pierwszy raz – pływającą na morzu!
Migawka III, Buka i tureckie piekło
Jadąc przez wioski na wyspach, mijaliśmy idealne wiśniowe albo kremowe domki. Były tak sielankowe, że lada moment mógłby z nich wybiec Muminek. Tove Jansson to narodowa bohaterka, a w Naantali znajduje się park Muminków. Ale… przekonaliśmy się, że Finowie uwielbiają też cierpkie smaki. Wystarczy zapytać o ulubione cukierki – słono-piekące „Turkish peber”, lekko ohydnawa lukrecja kojarząca się z amoniakiem? (my uwielbiamy!). Do tego prawie u każdego tatuaż i bardziej popularne niż w Polsce kolczyki na twarzy. Chyba dla równowagi dla słodyczy ma w sobie trochę Buki.
Wracając, zahaczyliśmy jeszcze o Parnu w Estonii i Siguldę na Łotwie. PS. Budyń gorący kubek z palnika gazowego koło przeprawy promowej i wygrzewanie się na pomoście – esencja wakacji!
Świetna relacja, z przyjemnością jeszcze raz przeczytałem i zachowam sobie na dysku 🙂
Bardzo sympatycznie się czyta i ogląda, tym bardziej, że mieliśmy okazję się spotkać jednego wieczora w krainie Muminków i bardzo miło wspominamy z żoną te kilka wspólnych chwil. Ale… pierwszy raz widzę kogoś z Polski, kto dobrowolnie wykłada swe ciężko zarobione fundusze na „lukrecjowe uszczelki do okien”. Fuuuj! Może TO właśnie Putin miał na myśli?…