Uff, nareszcie po miesięcznych bojach biurokratyczno-administracyjnych udaje się założyć Internet w moim mieszkaniu! W związku z tym zrelacjonuję mrożące krew w żyłach wydarzenie, o którym z pewnością przez długi czas będę jeszcze pamiętać…
To był zwyczajny poniedziałek. Jak co dnia, spóźniona o dobre pół godziny firmowa taksówka wiozła nasze trio – Hindusa Vishal’a, Szwedkę An-Elin i mnie – na poranną zmianę do pracy na Regent Square w Gurgaonie. Każdy opowiadał o swoich zwyczajnych weekendowych zajęciach: wysiadywaniu w gurgaońskich centrach handlowych z kolegami z college’u (Vishal), opalaniu się na dachu hotelu Bristol przy egzotycznych drinkach (An-Elin) i oglądaniu ghatów w Mathurze (ja). O ósmej rano mijaliśmy jak zwykle mężczyzn w kolorowych koszulach, czekających na poboczach na riksze, dalej wózki z cytrynami na lemoniadę pchane przez chudych, niewyrośniętych sprzedawców – i senne krowy przestępujące z nogi na nogę w stertach śmieci. Kiedy taksówka dotarła na dumnie brzmiący Regent Square, było już bardzo gorąco, więc z przyjemnością myśleliśmy o chłodnym, klimatyzowanym biurze tuż obok. I wtedy… Miałam właśnie otworzyć drzwi taksówki, kiedy ni stąd, ni zowąd pojawił się przy nich stary Hindus w wielkim turbanie. Szybko wyjął z torby coś, co okazało się długim, wijącym się, czerwonym wężem i przyłożył go do szyby. Kiedy się odwracałam, zobaczyłam właśnie węża na wysokości mojej twarzy! Automatycznie, ze strasznym krzykiem na ustach, kompletnie zaskoczona rzuciłam się w przeciwną stronę, gotowa tratować wszystkich na drodze do ucieczki. Zdezorientowany kierowca również z krzykiem ruszył do przodu. Zdezorientowany stary Hindus uciekł w nieustalonym kierunku. Zdezorientowany Vishal patrzył na mnie ze zdziwieniem, o co mi chodzi, przecież to tylko wąż.
Kiedy w biurze, kilka godzin później, opowiadałam o tym „niezwykłym” wydarzeniu, okazało się ono najzwyklejsze na świecie. Otóż tak jak w Polsce są różni „artyści” uliczni, którzy zbierają na piwo albo trzeciego króla, tak tutaj w skrócie zbierają na trzeciego węża. Niczego nieświadome gady są chwytane, pozbawiane jadu i wtłaczane do toreb, koszyków etc. Następnie dzięki pokazowaczowi wężowemu można dostąpić bezpośredniego kontaktu z wężem – na ulicy, na przejściu dla pieszych, przy drzwiach własnego domu. Tak zarabiają na życie – swoje, a w jeden dzień w roku – także węży. Zbiera się wtedy dla nich w czasie specjalnego święta mleko i inne „podarunki”. Jeszcze nie wiem, czy tego dnia wyjdę na ulicę… Ale jeśli tak, to na pewno będzie do przeczytania nowa, wężowa historyjka…
Dziwne, że Bogna tak się przestraszyła. Radi od lat ma węża w kieszeni i jakoś do tej pory jej nie przeszkadzało…
BTW – Widzę że na Fejsbuku rozkręcasz „delegaturę zarządu na Indie”. Obyś znalazł kompanów w góry co najmniej tak zajebistych jak Trampy 🙂
Zajebongo ten film – a komentarze… majstersztyk:)
Bardzo zacna wycieczka poglądowa… Niby wszystko znajome, ale oglądanie ruchu ulicznego w Indiach ma niepowtarzalny czar. W sumie przez wiekszą część drogi nie śmierdziało, spoko:)